Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale mam strasznie dużo nauki ostatnimi czasy. Koniec szkoły, testy się zbliżają, wiecie... Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć miłego czytania :)
Wsunęłam
rękę do kieszeni spodni i wyczułam w niej kilka moment. Wyciągnęłam pieniądze,
przeliczyłam je – powinno wystarczyć na
jakiś zwykły plan miasta. Szczęście chciało, że akurat podniosłam wzrok
do góry i ujrzałam kiosk.
- Zostań tu, Roger – powiedziałam odstawiając psa, po czym
walnęłam się otwartą dłonią w czoło. -Roger? Serio?! – zaśmiałam się pod nosem.
- To najidiotyczniejsze co mogło mi przyjść teraz na myśl. – pokręciłam z
niedowierzaniem głową. - No ale mniejsza o to.
Pchnęłam drzwi i
weszłam do małego sklepiku z prasą. Po lewo znajdował się niewielki stolik, na
którym wystawione były różne słodycze. Na wprost znajdowała się lada, a za nią
siedział starszy mężczyzna, który przeglądał gazetę, dzwonek, który uruchamiał
się po otwarciu drzwi wzbudził jego zainteresowanie. Toteż mężczyzna zdjął
okulary z nosa i odłożył na bok swoją lekturę.
- Dzień dobry. – uśmiechnęłam się najmilej jak mogłam. –
Mogę tutaj kupić jakikolwiek plan tego miasta? – rzuciłam okiem na wielkie
stoisko z pocztówkami.
-Zgubiła się panienka, co? – zaśmiał się gruby sprzedawca.
-Skądże. – odparłam szybko. - Chcę pozwiedzać – dodałam
nieco poważniej.
- Proszę bardzo… - podał mi rozkładany plan miasta. – Ale
radzę przełożyć zwiedzanie na jutro. – wskazał na szklane drzwi – Zdaje się, że
będzie padać.
-Cholera- wyszeptałam prawie bezgłośnie, po czym dodałam
nieco głośniej – To ile płacę?
-Trzy pensy się należą. – uśmiechnął się. – Panienka chyba
nie jest stąd, prawda?
- Aż tak to widać? – westchnęłam. - Jestem ze Stanów.
-Słychać po akcencie. – sięgnął po okulary. - Cóż, miłej
wizyty w Belfast. – chwycił za gazetę.
-Dziękuję – odwróciłam się na pięcie i czym prędzej wyszłam.
Sprawnie odnalazłam na planie miejsce, którego szukałam.
-Chodźmy tędy psie – rzuciłam komendę, a zwierzątko
posłusznie podążyło za mną. Skręciłam w prawo na najbliższym skrzyżowaniu. Nie
sądziłam , że podczas swojego rozmyślania przeszłam taki kawał drogi. Ulica,
która mi się ukazała była bardzo długa, jednak dzielnie podążałam do celu. Po
paru zakrętach znalazłam się przed ogromnym budynkiem. Śmiało weszłam do środka, biorąc psa na ręce.
Miałam małe problemy z przejściem przez korytarz, ponieważ nagle pojawiła się tam część nagłośnienia, kable i wszystko co potrzebne na koncert(dziwne, bo wydawało mi się, że wszystko było już na scenie).
Miałam małe problemy z przejściem przez korytarz, ponieważ nagle pojawiła się tam część nagłośnienia, kable i wszystko co potrzebne na koncert(dziwne, bo wydawało mi się, że wszystko było już na scenie).
-A gdzie to się było, co? –przede mną spod ziemi wyrósł
Robert z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Byłam się przejść… - uśmiechnęłam się pod nosem, na
wspomnienie wycieczki po nieznanym mieście. – Lepiej spójrz kto za mną przyszedł
–podsunęłam mu psa pod nos. Rob spojrzał słodkimi oczyma na psiaka i pogłaskał go po łebku.
-Jak go nazwiesz? – spytał cały czas zachwycając się
zwierzątkiem.
-Nie mam zielonego pojęcia – wzruszyłam ramionami –
Skończyliście już próbę?
-Jeszcze nie – zbliżył się i dodał szeptem – Bonzo się o
ciebie martwił…
-O mnie? – stanęłam jak wryta. Szczerze mówiąc nie sądziłam,
że zwróci na mnie jakąkolwiek uwagę w najbliższym czasie.
-Mhm – ciągnął dalej – Zapytał gdzie jesteś, ale
odpowiedzieliśmy, że nie wiemy, było widać, że się trochę zaniepokoił.
Słuchałam tego z lekkim niedowierzaniem, ale i miłym
zaskoczeniem. Może w końcu nie będzie wobec mnie tak wrogo nastawiony. Przepchnęliśmy się przez tłum ludzi
odpowiedzialnych za te wszystkie głośniki. Podążałam za Robertem, a ten zabrał
mnie na backtage, cały zespół siedział cierpliwie i czekał na dalszy rozwój
wydarzeń.
-John, Dżej wróciła! – krzyknął Jones gdy przysiadłam na
wolnym fotelu. Na te słowa Bonham w mgnieniu oka stanął w futrynie drzwi i
zmierzył mnie wzrokiem.
-Możemy już dokończyć próbę? – zapytał jak zawsze wesoły
Jimmy.
-Teraz już tak. – uśmiechnął się lekko Bonzo.
-On już wysiedzieć nie mógł, tak się o ciebie martwił –
szepnął do mnie Page, kierując się w stronę głównej sali. Chyba jednak
powiedział to zbyt głośno, bo John po kryjomu znacząco dźgnął go w bok tak, że
ten aż podskoczył. Ja zostałam w fotelu z nowym towarzyszem na kolanach.
Wtuliłam głowę w oparcie i zaczęłam myśleć o… w sumie to o niczym. Po prostu
wsłuchiwałam się w dźwięki „You shook me”. Mój umysł momentalnie opustoszał
,a wszystkie mięśnie się rozluźniły.
Moje wyciszenie przerwała jednak nagła myśl:” Jezu! Miałam zadzwonić do
matki!”. Zerwałam się gwałtownie z fotela i popędziłam w stronę wyjścia, gdyż
tuż przed budynkiem znajdowała się budka telefoniczna.
-Idę zadzwonić do mamy! –
rzuciłam szybko chłopakom, wyprzedając ich pytania.
-Pozdrów ją od nas – puścił mi oko Jimmy, jednak na to już
nie odpowiedziałam. Podeszłam do budki, wrzuciłam kilka monet i wybrałam numer,
powtarzając w myślach: Odbierz… odbierz.
-Tak? Słucham? – usłyszałam w końcu upragniony głos.
-Mamo cześć, to ja Dżej – uśmiechnęłam się do siebie –
Wszystko w porządku? Jak się czujesz?
-U mnie wszystko dobrze, po staremu. – odetchnęła – To ty mi
opowiedz lepiej co u ciebie? Jak z Johnem? - przełknęła głośno ślinę.
-Jest wspaniale mamo. – oparłam się o szklaną ścianę. -
Niczego mi nie brakuje, chłopcy są bardzo dla mnie mili… - zakręciłam kabel od słuchawki na palcu. - A
właśnie, masz od nich pozdrowienia.
-Dziękuję, też ich pozdrów. – kobieta wyraźnie się ożywiła.
-No, ale powiedz mi jaka była ich reakcja na twoją obecność. –zaciekawiła się.
-Na początku byli troszkę, hmmm… zdezorientowani i niepewni,
ale później Jimmy sobie przypomniał wszystko o Tobie i przekonał resztę. –znów
uśmiechnęłam się nieświadomie – Jesteśmy teraz w Belfast i wieczorem grają
koncert. – starałam się ułożyć sobie wszystko w głowie. - Właśnie kończą próbę.
-O świetnie. –odparła entuzjastycznie – To już nie będę cię
zatrzymywać. Baw się dobrze córeczko. – cmoknęła do słuchawki.
-Kocham cię mamo. Trzymaj się. – pożegnałam się i z lekkim
oporem odłożyłam słuchawkę. Tęskni mi się za nią, ale o tym chyba już
wspominałam. Uśmiechnięta wróciłam do chłopaków, ale chyba w nieodpowiednim
momencie.
-To nie tak – gestykulował rękoma Robert – Było inaczej.
-Słyszałem i było dobrze – wtrącił Jimmy.
-Nie, nie, nie, to było zdecydowanie inaczej – podtrzymywał
swoje zdanie Plant.
-Słuchaj, jeśli nie odpowiada ci to jak zagrałem to może
oddam ci swoje miejsce, a ja sobie grzecznie usiądę na widowni – Bonham wstał z
miejsca i dosyć głośno odłożył swoje pałeczki.
-Nie no… -wymamrotał Robert -Dobra, wybacz – podniósł ręce
na wznak niewinności – Niech zostanie tak jak było.
Bonzo tylko uśmiechnął się sztucznie i z powrotem usiadł na
krzesełku.
-To zagrajmy jeszcze raz od „Well, they call me Hunter…” –
zaproponował Jimmy i w ładzie i harmonii dokończyli piosenkę. Chwilę później
zaczęłam bić im brawo, a oni ukłonili się z gracją, co wywołało u mnie cichy
śmiech. Wróciliśmy na backstage, jedynie jak zawsze spokojny Jones poszedł się
przewietrzyć.
- Ma ktoś ochotę na herbatkę? – spytał w pewnej chwili
Jimmy.
- Ja – odparli chórem Robert i John.
-A ja wam zrobię – odparłam i zaczęłam się podnosić z
fotela, ale szatyn oparł dłonie na moich ramionach i posadził z powrotem.
-Siedź, ja pójdę – dodał z uśmiechem i zniknął za drzwiami.
-A właściwie to skąd się dowiedziałaś o… tym pokrewieństwie?
– zapytał niepewnie Robert kiwając głową na Bonhama, który zrobił wielkie oczy
na te słowa.
-W sumie to zaczęło się od tego jak przypadkowo znalazłam
zdjęcie, na którym… - zaczęłam mówić gdy nagle przerwał mi ogromny huk i trzask
dobiegający z kuchni, jak mniemam.
-Kurwa mać! – usłyszeliśmy krzyk Jimmyego i zerwaliśmy się
wszyscy z miejsca.
Wszystkie głowy na raz pojawiły się w pomieszczeniu i
bacznie obserwowały co takiego się stało.