Ten rozdział jest specjalnie dla Roxy ♥
Za parę minut zmienię nazwę i adres bloga na to, co zaproponowała :D
I chciałabym bardzo podziękować moim już 10 obserwatorom za to, że jesteście i mobilizujecie mnie komentarzami do pisania tego bloga ♥
Ani przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym kto mógł
to zrobić, bo odpowiedź była oczywista: John i Robert. Wszystkim było do śmiechu
tylko nie Peterowi, któremu zapewne przypadnie zapłata za nowe drzwi. Menadżer
zespołu spoglądał z bezradnie rozłożonymi rękoma na porozrzucane po korytarzu
kawałki drewna.
-No chłopaki, pakujcie się. – rozkazał w pewnej chwili –Nie
zamierzam za to płacić.
-Eeee i tak ten hotel był kijowy – machnął ręką Jimmy i
poszedł się spakować. Również wróciłam do swojego pokoju, ale wystarczyło, że dopakowałam
książkę, którą wcześniej próbowałam czytać.
-Chodź Dżej, jedziemy do innego hotelu – zawołał Peter, a ja
posłusznie poszłam z chłopakami na dół. Przed hotelem stała limuzyna, do której
od razu wrzuciliśmy walizki.
-Stójcie! – usłyszeliśmy nagle głos zza pleców –
Zatrzymajcie ich!
Obejrzeliśmy się za siebie. Oczywiście był to pan
recepcjonista wołający ochroniarzy, który zapewne zorientował się już, że
brakuje mu jednych drzwi w hotelu. Nim się obejrzałam Jimmy chwycił mnie za
rękę i pociągnął za sobą.
-Chodź szybko – zdążył powiedzieć i pobiegłam za nim. Nie
mam pojęcia co stało się z resztą, ale my chyba biegliśmy w stronę samolotu.
Kątem oka zauważyłam sklep z pamiątkami, który rzucił mi się w oczy jak jechaliśmy
do hotelu, ze względu na bogatą w lampki wystawę. Przez jakieś 2 kilometry
goniła nas ochrona, a ja czułam jak płuca chcą mi wyskoczyć z ciała.
Zdyszani wbiegliśmy do samolotu. Jednak ucieczka
przed hotelową ochroną to nie lada wyzwanie. Ciekawe gdzie reszta... Chyba
odjechali limuzyną. W każdym bądź razie w samolocie byłam z Jimmy'm, który
próbował opanować śmiech.
-Co cię tak cieszy? Omal sobie nóg nie
połamałam biegnąc po tych schodach. -zmarszczyłam brwi.
-Widziałaś tą ochronę? Tacy goryle, a
biegać nie potrafią. -odparł Jimmy łapiąc oddech. Spojrzałam na niego złowrogo,
ponieważ mało brakowało i z jego winy spadłabym z hotelowych schodów.
-No co? Przecież cię trzymałem.- uśmiechnął
się niepewnie widząc moje spojrzenie. W odpowiedzi usłyszał ode mnie tylko
"pff". Odwróciłam się i chciałam iść do kuchni, gdy nagle Page złapał
mnie za rękaw. Siedział na podłodze i nim się obejrzałam, pociągnął mnie ku
sobie i zaczął perfidnie łaskotać.
-Nie złość się na mnie już. - zaśmiał się.
-Puść mnie Jimmy!- próbowałam udawać złą,
ale chyba mi nie wyszło.
-A co będę z tego miał?
-Pieprzony materialista -mówiłam nadal
śmiejąc się głośno.
-I tak wiem, że kochasz moją grę na
gitarze. - uśmiechnął się cwaniacko i powoli przestał mnie gilgotać.
-Jesteś strasznie pewny siebie - zwróciłam
mu łagodną uwagę.
-Nie zawsze - to powiedziawszy przysunął
mnie jeszcze bliżej siebie.
-Czyli kiedy na przykład? - obdarzyłam go
wielkim uśmiechem.
-Gdy w pobliżu pojawia się piękna kobieta. –uśmiechnął
się uwodzicielsko.
-Gdzie ty tu widzisz piękność? - zapytałam
czując jak serce chce mi wyskoczyć z piersi.
-Siedzi na moich kolanach właśnie w tej
chwili. –odparł półszeptem. Znalazłam się bardzo blisko niego i spojrzałam w
jego jasne oczy. Były przepełnione milionem pozytywnych emocji, bił z nich
czysty entuzjazm. Szybko jednak przeniosłam wzrok na jego usta, gdyż nie
potrafię patrzeć ludziom w oczy.
Uśmiechał się szeroko, ukazując swoje idealnie proste białe zęby.
Rozpłynęłam się momentalnie. Już dosłownie centymetry dzieliły nasze usta, gdy
nagle drzwi głównej kabiny zaczęły się otwierać. Od razu wstałam na równe nogi
i pospiesznie poszłam do kuchni, udając, że nic się przed chwilą nie wydarzyło.
-Myślisz, że tego nie widziałem? –
usłyszałam nagle Bonhama.
-Ale czego? – udawał głupa Jimmy.
-Całowałeś ją – wysyczał John.
-A przestań, nawet jej nie dotknąłem –
odparł obojętnie Page.
-Akurat… – wycedził Bonzo – później się z
tobą rozprawię. –po tych słowa przyszedł do kuchni.
-Cześć… – starałam się uśmiechnąć, udając,
że nic nie słyszałam.
-Cześć młoda -odetchnął głośno i trochę się
uspokoił. – Nic ci się nie stało podczas tej ucieczki?
-Nie, nie. Jestem cała –kiwnęłam
potwierdzająco głową.
-To dobrze – John wyciągnął z lodówki
butelkę piwa i szybko udał się na kanapę. Przez chwilę stałam w bezruchu
analizując każde słowo, które przed chwilą padło. Do tej pory nasze rozmowy składały się z pojedynczych
słów, a teraz John wypowiedział ich w moją stronę aż dwanaście. Dziwne…
-No wygląda na to, że dzisiaj śpimy w
samolocie. –rzucił obojętnie Peter.
-Musimy się jakoś podzielić – stwierdził
Robert. – Mamy jedno łóżko, w którym spokojnie wyśpią się trzy osoby… Ale
chwila, mamy gościa. Więc Dżej, możesz wziąć całe łóżko, a my się tu rozłożymy.
-Nie no co wy, chłopaki… Nie wygłupiajcie
się –usiadłam na podłokietniku- mi wystarczy koc i kawałek podłogi.
-Przestań, nie będziesz spała na podłodze –
wywrócił oczami Jimmy.
-No to na tym fotelu –poklepałam mebel.
-Jak tam chcesz, ale mogłabyś spać ze mną –
wyszczerzył się Page. Wtedy zerknęłam ukradkiem na Bonzo, który właśnie zabijał
bruneta wzrokiem.
-Nie, dziękuję – rzuciłam szybko żeby
jakoś załagodzić sytuację i ukrócić pewność siebie Jimmy'ego.
Późnym
wieczorem postanowiliśmy zagrać w karty. Chłopacy grali w makao, a ja grzecznie
się przyglądałam, ponieważ jeszcze nie znałam tej gry. Po paru rundach
postanowiłam dołączyć.
-Makao i po makale! – wyłożyłam ostatnią
kartę- co wygrałam?
-Talon na ku… na wódkę i balon –
wyszczerzył się Robert.
-Mówi się, że na dziwkę i balon, ale ciebie
już tu ma – dogryzł mu John i momentalnie wszyscy zaczęliśmy się śmiać, nawet
Jones, który mało co odzywał się tego wieczoru. Blondyn chyba nie wiedział zbytnio co odpowiedzieć i również się zaśmiał, chociaż wydaje mi się, że było to trochę wymuszone.
Graliśmy,rozmawialiśmy i śmialiśmy się w najlepsze, aż do późnej
nocy. W końcu zasnęłam skulona w fotelu, tak jak cała reszta, nie zdając sobie
sprawy z tego, że kogoś nam brakowało.