poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 14

Witajcie kochani w nowym roku! 

Pierwszy post na tym blogu pojawił się 2 stycznia zeszłego roku. Dziękuję wam bardzo, że jesteście już ze mną ponad rok i z tej okazji mam dla was konkurs :D

 To po kolei:
-Co należy zrobić?
Zilustrować, zinscenizować, przedstawić w jakikolwiek sposób sytuację z tego bloga, która najbardziej wam się spodobała. Forma pracy dowolna (możecie nawet ulepić z plasteliny, jak chcecie). Liczę na waszą kreatywność. Od razu podkreślam, że nie trzeba mieć wielkiego talentu plastycznego, oceniam kreatywność ^^.
-Prace możecie przysyłać na mail: loveledzeppelinbaby@gmail.com. W mailu proszę o podpis, a także rozdział, w którym uwieczniona scena ma miejsce. Wstępna data do kiedy możecie wysyłać prace to 31.01. Rozumiem, że powrót do szkoły, dlatego też daję tak dużo czasu.
-Nagroda
Praca, która najbardziej mi się spodoba zostanie nagrodzona taką oto bransoletką, zrobioną przez moją kochaną Olę (którą serdecznie pozdrawiam :*), a także listem.

UWAGA! Konkurs dojdzie do skutku jeśli otrzymam kilka prac, wśród których będę mogła wybrać. Nie będzie sensu jeśli będę musiała wybierać między dwoma nadesłanymi pracami.


A teraz zapraszam na rozdział!

                Samochód podskakiwał co jakiś czas na dziurach i progach zwalniających, a ja bezwładnie obijałam się o ściany bagażnika. Próbowałam uwolnić jakoś nadgarstki, ale sznur był zbyt mocno związany. Nie wiedziałam co się dzieje. Czułam jakby zaczęło brakować mi powietrza, musiałam się stamtąd wydostać. Wtedy samochód gwałtownie się zatrzymał, a ja uderzyłam głową o jakiś twardy przedmiot, chyba walizkę. Usłyszałam dźwięk otwieranej klapy bagażnika i uderzyła we mnie fala świeżego powietrza. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że powiew wiatru może być taki przyjemny. Dobiegły do mnie jakieś szepty i ktoś, zapewne znacznie silniejszy od mojej oprawczyni, wziął mnie na ręce. Zaczęłam się rzucać i wyginać żeby mnie puścił.
-Uspokój się – usłyszałam surowy, ochrypły męski głos. Posadzono mnie z impetem na twardym stołku, aż mnie zabolał tyłek i odbiło się to na mojej kości ogonowej. Zdjęto mi opaskę, jednak to niewiele dało, ponieważ w pokoju było ciemno. Ktoś zerwał mi taśmę z ust i głośno pisnęłam z piekącego bólu wokół warg. 
(kolejny rysunek Sandry ^^)
-A więc jesteś Dżej… - odezwała się jakaś kobieta. Gdzie ona stała? Nic nie widziałam w tych ciemnościach. – Jane Smith, ale wszyscy mówią ci Dżej, zgadza się?
Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, więc kiwnęłam potakująco głową, chociaż nie liczyłam na to, że mnie zauważy.
-No to Smith, skąd jesteś? -  spytała spokojnie. Poczułam wielką gulę w gardle i milczałam.
-Odpowiedz! – krzyknął zirytowany głosik, znacznie młodszy od tego, który zadawał mi pytania. Czyli nie jesteśmy tu same!
-Spokojnie młoda, ona musi się zebrać w sobie i odpowie.
-Ze Stanów… - wydukałam po okropnie długiej chwili.
-No widzisz, mówiłam, że potrzebuje czasu – zaśmiała się kobieta numer  1. – Ze Stanów, a dokładniej?
Czy powinnam jej to mówić? O nie, odpada, nie zdradzę jej tak dużo.
-Czyżby z Bostonu? – na te słowa zamarłam. Cholera, skąd ona wie? Zacisnęłam usta i wstrzymałam oddech. Słyszałam łomot własnego serca.
-Spokojnie, nic ci się nie stanie… – próbowała mnie uspokoić starsza z kobiet, ale to nic nie dało – Pod jednym warunkiem.
-Jakim? – wydusiłam z siebie. Poczułam na policzku ciepły oddech, gdy oprawczyni zbliżyła się do mnie i zaczęła wolno tłumaczyć co mam zrobić. Serce zaczęło podchodzić mi do gardła.
-Innymi słowy masz tam wejść, wyjść i nigdy nie wrócić, rozumiesz? – podsumowała. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Oddech miałam płytki i urywany.
-Panno Smith, proszę współpracować, bo inaczej konsekwencje będą znacznie gorsze.
-Rozumiem… - burknęłam ledwo słyszalnie. –Ale dlaczego mam to zrobić?
-Bo nie podoba nam się twoja obecność.
Przełknęłam głośno ślinę. Dlaczego one tego chcą? Co ja im zrobiłam? Przecież nawet się nie znamy. A może… A może to chłopcy je na mnie nasłali, bo mnie tu nie chcą? Nie! To niemożliwe! Szybko odsunęłam od siebie tę myśl.
-Rozgość się Smith – rzuciły obie kobiety z pogardą i wyszły. Jak mam się, kuźwa, rozgościć ze związanymi rękami i łomoczącym sercem? Poczekałam, aż kroki oddaliły się od pokoju i postanowiłam się jakoś wydostać. Ruszyłam przed siebie, chociaż nic nie widziałam i zderzyłam się głową z półką.

***

Tuż po przebudzeniu kazano mi wsiąść do auta. Zapięłam pasy i wpatrywałam się w swoje sine od sznura nadgarstki, próbując zrozumieć o co tu chodzi i co ja komu zrobiłam. Według planu mam wrócić po swoje rzeczy, powiedzieć chłopakom, że nie chcę ich więcej widzieć i wylecieć do domu. Westchnęłam ciężko na tę myśl. Przecież ja uwielbiam ich i spędzanie z nimi czasu. No ale moje porywaczki zagroziły, że jeśli tego nie zrobię i chłopcy polecą mnie szukać, stanie im się krzywda…
-Jesteśmy. Trzymaj się planu, Smith. – powiedziała groźnie jedna z kobiet, kiedy auto się zatrzymało. Wysiadłam i na trzęsących się nogach podeszłam do drzwi. Samochód szybko odjechał, ale zamówili mi taksówkę, która pewnie była już w drodze. Odetchnęłam głęboko i uniosłam dłoń do klamki aby otworzyć drzwi, ale te nagle same to zrobiły i w progu stanął Robert. Chyba się mnie spodziewał, bo od razu zatopił mnie w niedźwiedzim uścisku.
-Dżej! Gdzieś ty była?! – prawie wykrzyczał wyraźnie ucieszony. Na ułamek sekundy zapomniałam o oprawcach, porwaniu i planie działania. Jednak szybko się odsunęłam, tocząc wewnętrzną walkę ze sobą.
-Robert, ja przyszłam tylko po swoje rzeczy. Spóźnię się na samolot – rzuciłam szybko, starając się nie patrzeć mu w oczy. Blondyn odsunął mnie na długość ramion i zmierzył uważnym wzrokiem.
-Wszystko dobrze? – spytał w końcu.
-Jasne – burknęłam i szybko pomknęłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że jeśli poddam się czułościom to wszystko pójdzie na marne. W dodatku strasznie bolała mnie głowa. Po dwóch dosyć mocnych uderzeniach ból był  nie do wytrzymania.
-Ej, co się dzieje? Gdzie byłaś? – spytał Robert stojąc w drzwiach mojego pokoju.
-Gdzie reszta? – starałam się na niego nie patrzeć, więc rzuciłam jeszcze okiem na pokój i na to czy wszystko mam.
-Eeee chyba u siebie siedzą.
-Przekaż im, że miło było, ale muszę wracać i dzięki za jednorazową przygodę. – zagryzłam mocno wargę, żeby się nie rozpłakać. Plant stanął jak wryty i zrobił wielkie oczy, ale się nie odezwał. Szybko chwyciłam walizkę i bilet i poszłam do wyjścia. Zatrzymałam się jeszcze tylko aby dopakować buty i wtem ktoś złapał mnie za ramię.
-Dżej, nareszcie wróciłaś. Tak się martwiliśmy! – powiedział wesoło Jimmy i mnie przytulił.
-Puść mnie Jimmy… - wymamrotałam i próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku.
-Chwila, chwila, po co ci walizka? Przecież do samolotu jeszcze masz czas, a my cię zawieziemy… - spytał podejrzliwie.
-Nie – odparłam stanowczo – taksówka już po mnie jest.
-Co się dzieje? Jesteś jakaś nieswoja… - westchnął cicho Jimmy. Zaraz za nim stanęła reszta chłopaków. „Ratuję wam życie, to się dzieje” – pomyślałam.
-Muszę się po prostu jak najszybciej stąd wydostać.– poczułam gulę w gardle i już wiedziałam, że jeszcze chwila, a się rozpłaczę, więc szybko otworzyłam drzwi – Mam dość przebywania tutaj.
I już już miałam wyjść, kiedy za rękę złapał mnie Page.
-Ale Dżej… - zaczął rozpaczliwie.
-A szczególnie z tobą Jimmy! – wyszarpałam mu się i czym prędzej pobiegłam do czekającej na mnie taksówki. Rzuciłam bagaż na siedzenie i usiadłam obok.
-Na lotnisko… - zdążyłam powiedzieć w miarę słyszalnie i już dłużej nie byłam w stanie hamować łez. Taksówka ruszyła, a ja wbrew sobie odwróciłam się w kierunku domu. Jimmy wybiegł za samochodem, ale jechaliśmy już zbyt szybko żeby nas dogonił. Cała reszta stała jak wryta i nie wiedziała co robić. „I po cholerę się odwracałaś?” –skarciłam się w myślach. Nie chciałam tego widzieć. Podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęłam płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Przecież oni są dla mnie jak rodzina.

***

               Na lotnisko dotarłam w godzinę, a to oznaczało jeszcze dwie godziny do samolotu. Włóczyłam się bez celu, ciągnąc za sobą walizkę. Zastanawiałam się czy chłopcy się domyślą, że coś jest nie tak, czy to wszystko ich dotknęło i rzeczywiście się do mnie nie odezwą? Przed oczami ciągle miałam ten wyraz twarzy Jimmyego kiedy mu powiedziałam, że mam go dość… Usiadłam na jakimś krześle i znów do moich oczy napłynęły łzy.

***

              Po paru dobrych godzinach byłam już w Massachusetts w Bostonie. Przez tą zmianę strefy straciłam poczucie czasu, ale po słońcu i tłumie ludzi doszłam do wniosku, że jest koło godziny 10:00. Dotarłam do budki telefonicznej i zadzwoniłam do mamy.
-Halo? – odezwała się po drugim sygnale.
-Mamusiu… - odetchnęłam z ulgą słysząc jej głos.
-Córeczko! Co u ciebie?
-Pamiętasz jak obiecałam, że niedługo się zobaczymy? – uśmiechnęłam się lekko.
-Oczywiście, że pamiętam. To było zaledwie dwa dni temu.
-Cóż, więc będę w domu za godzinę. Wezmę tylko taksówkę. – powiedziałam radośnie i na chwilę zapomniałam o całej nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce niedawno.
-Co? Za godzinę?! – pisnęła ze szczęścia – Jesteś już w Bostonie? Nie wierzę!
-Tak mamo, do zobaczenia za godzinę – z uśmiechem się rozłączyłam i zatrzymałam jadącą taksówkę. Tak się cieszę, że ją znów zobaczę. Wyglądałam przez okno z radością obserwując tak dobrze znane mi miasto. Nie sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam.
                Po godzinie dotarłam na miejsce. Zapłaciłam taksówkarzowi i szybko stanęłam przed swoim domem. Drzwi od razu się otworzyły, a w nich stanęła moja mama.
-Jane! – uśmiechnęła się szeroko.
-Mamusiu… - szepnęłam. Rzuciłam walizkę i w oka mgnieniu znalazłam się w objęciach matki.