Witajcie kochani!
Dzisiaj 6 grudnia i z tej okazji Dżej-Mikołaj przynosi wam nowy rozdział :D A w nim pewną niespodziankę. Otóż moja dobra znajoma dorwała rozdział nieco wcześniej i postanowiła zilustrować jedną scenę. I tym samym podsunęła mi pewien pomysł, jednak pojawi się on dopiero w pierwsze urodziny bloga, które będą już w styczniu (jak ten czas szybko leci).
I jeszcze chciałam wam się pochwalić prezentem jaki otrzymałam dzisiaj... A jest toooo *werble*
Zremasterowane Led Zeppelin II ! A wam co już Mikołaj przyniósł? Pochwalcie się ^^
No, nie przedłużając dalej, zapraszam do czytania :)
Stałam w pokoju totalnie
oszołomiona. Długo nie docierało do mnie co się stało. Podniosłam dłoń do ust i
wolno przejechałam po nich palcami. On mnie pocałował, Jimmy Page, a właściwie
James Patrick Page pocałował mnie. Poczułam przyjemny skurcz w brzuchu. Całe
moje ciało krzyczało: "Idź za nim!!!", ale umysł spokojnym głosem
mówił: "Zostaw go, przecież lecisz do domu. Spakuj się." I w sumie ma
rację. Walcząc sama ze sobą wróciłam do składania ciuchów.
-Masz, zjedz coś - powiedział Bonzo przynosząc mi
kanapki do pokoju. Postawił talerz na komodzie i usiadł na łóżku. Wiedziałam
jakie na nastawienie do Page'a i jego zapędów. Nie potrafiłam na niego
spojrzeć, bo zapewne wszystko by się wydało.
-Pozdrów ode mnie Margareth – powiedział ciepło John –
Stęskniłem się za nią.
-Pozdrowię – odparłam wbijając wzrok w walizkę.
-Co u niej?
-Poznała kogoś. Jeszcze go nie znam, ale w jej głosie
wyraźnie było słychać radość.
-Jak będziesz wracać to zaproś ją też… Bo będziesz
wracać, prawda? – przełknął głośno ślinę John. Zmieszałam się mocno.
-No wiesz… Jeszcze nad tym nie myślałam… Na razie chcę
tylko pobyć z mamą, a co później to pokaże czas… - wymamrotałam szybko i
przygryzłam smutno wargę. Zamilkliśmy i zrobiło się dosyć niezręcznie.
-Z czym są kanapki? – wydukałam w końcu, przerywając
tą głuchą ciszę.
-Z serem i ogórkiem, lubisz?
-Uwielbiam – zdobyłam się na lekki uśmiech i sięgnęłam
po kanapki. Rzeczywiście były smaczne, a ja głodna jak wilk.
-Wybieramy się dzisiaj na spacer do lasu. Chciałabyś
pójść z nami?
-Chętnie – przytaknęłam głową – Muszę się
przewietrzyć. Zejdę na dół jak się wykąpię.
John wyszedł, zostawiając mnie samą. Wzięłam ręcznik,
mydło oraz szampon i poszłam się wykąpać.
***
Szliśmy spacerkiem po kamienistej drodze z licznymi
zakrętami. Słońce świeciło wysoko na czystym, nieskażonym ani jedną chmurką
niebie. Pierwsi szli Bonzo i Robert, zawzięcie o czymś rozmawiając. Następny
pewny siebie kroczył Jimmy, a na końcu ja z Jonesem zbieraliśmy kwiatki.
-Właściwie to po co wy zbieracie te chwasty? – spytał Page,
odwracając się do nas.
-Tyś jest chwast – zbeształam go – to śliczne kwiatki,
z których zrobię wianek.
-Wianek? A na co wam wianek? – uniósł brew.
-Na dupę – zarechotał John. – Oh, dla Roxy. Ona lubi
kwiaty, ale stwierdziłem, że zwykłe bukiety są zbyt oklepane.
-Ty serio straciłeś głowę dla tej kobiety – uśmiechnął
się Jimmy – Kto by pomyślał, że nasz Johnek kogoś sobie znajdzie.
-Sugerujesz, że nie zasługuje na miłość? – spojrzałam podejrzliwie.
-Sugeruję, że jest gejuchem – pokazał basiście język i
znów odwrócił się przodem do kierunku spaceru. Spojrzałam z rozbawieniem na
Jonesa, który wcisnął mi do rąk wszystkie kwiaty jakie trzymał.
-Ja ci zaraz dam gejucha! – zawołał i rzucił się w
pogoń za zbyt pewnym siebie brunetem. Ten od razu zaczął się śmiać i uciekać.
-Jak dzieci – powiedziałam pod nosem i przygryzłam
wargę, próbując stłumić śmiech. Robert i Bonzo przerwali swoją pogawędkę i z
pytającymi minami spoglądali na goniące się przerośnięte dzieci. No cóż, trudno
było ich nie zauważyć jak biegali wokół nas wyzywając się nawzajem od gejuchów
i pedałów. W takiej atmosferze dotarliśmy na polankę tuż pod lasem. Usiadłam na
trawie i zaczęłam pleść wianek z zebranych kwiatów.
-Dobra, przerwa! – zawołał zdyszany Jimmy, opierając
dłonie na kolanach. John tylko machnął ręką i równie zmęczony padł na ziemię.
-Ale za tego gejucha i tak oberwiesz – wymamrotał łapiąc
oddech. Dobrałam kolejny kwiatek i kolejny, a w między czasie jeden wsunęłam
sobie we włosy.
-Każda wariatka ma we włosach kwiatka – powiedział wesoło
Robert i usiadł koło mmie.
-Każdy frajer ma swój bajer, więc nie podrywaj mnie na
te oklepane teksty – odpowiedziała śmiertelnie poważnie, jednak po chwili
zaczęliśmy się śmiać. Jimmy padł jak długi przed nami i spojrzał pytająco.
-A wy co się tak śmiejecie?
-Robert nieudolnie próbuje mnie poderwać –
zachichotałam, ale zaraz pożałowałam tych słów. Page spochmurniał i posłał
Plantowi złowrogie spojrzenie.
-Żartowałam – dodałam szybko, widząc jak na twarzy
bruneta rodzi się gniew. Robert widocznie nie przejął się całą sytuacją, tylko
machnął ręką i rozłożył się wygodnie na trawie. Leżeliśmy ogrzewając twarze,
gdy nagle usłyszeliśmy głośny pisk.
-Aaaaaa! Led Zeppelin! – zaczęła krzyczeć jakaś dziewczyna
podbiegając do nas. Robert zerwał się na równe nogi i z przerażeniem się
cofnął, potykając się o własne nogi, Johnowie aż podskoczyli, a Jimmy tylko
leniwie podniósł wzrok na dziewczynę. Wyglądała ona na 18, góra 20 lat, ubrana
była w krótkie dżinsowe spodenki, koszulkę z okładką Led Zeppelin I i trampki.
Czarne, lekko falowane włosy miała potargane, a wielkie oczy już z daleka
połyskiwały brązem. Chwila… ona wyglądała prawie jak Jimmy! Z ekscytacją
zatrzymała się przed Bonzem.
-To wy! Kocham was! Kocham was! Kocham was! – pisnęła –
Nie wierzę, że was tu widzę!
-Eeee hej – uśmiechnął się zakłopotany perkusista.
-John Bonham, John Paul Jones, Robert Plant – zaczęła wymieniać
– ale zaraz… gdzie jest… - odwróciła się w naszą stronę- Jimmy!
Brunet spojrzał na dziewczynę i z uśmiechem zmierzył
ją wzrokiem. Gdy zobaczył jej twarz, oczy i usta otworzyły mu się szeroko ze
zdziwienia. Czyżby zobaczył swoje odbicie, ale w nieco bardziej kobiecym
wydaniu?
(Od razu przepraszam za jakość, ale no cóż ołówek nie jest zbyt widoczny)
-Aaaaa! Jimmy! – znów zaczęła piszczeć.
-Więc jesteś naszą fanką? – uniósł brew, jakby nie
mógł w to uwierzyć.
-Numer 1!
-Ekhm – chrząknęłam wymownie. Halo, to ja dostałam to
miano. Brunetka obrzuciła mnie szybkim, obojętnym spojrzeniem.
-Jestem Leila – wyciągnęła rękę do Page’a – Jimmy,
twoja gitara, twoje teksty, twoje włosy, twoje wszystko jest takie idealne.
Jesteś moim bogiem.
„Ej, ej, ej, nie zapędzaj się” – pomyślałam –„To mój
bóg, który chyba będzie miał przesrane u mojego wujka”.
-Byłam NA KAŻDYM waszym koncercie – ciągnęła dalej.
Zaczęła mnie irytować i naszła mnie nieodparta ochota wcisnąć jej ten wielki,
krągły, lśniący kamień do gęby. „Jezu, idź sobie już”.
-Miło – uśmiechnął się Jimmy – Nie sądziłem, że…
-O kurwa! Wyglądacie identycznie! – zawołał zszokowany
John, przerywając wypowiedź Jimmyego.
-Bo on jest idealny! – pisnęła – I nie wierzę, że go
tu widzę.
-Śledzisz nas? – wbiłam w nią wzrok.
-Was? Że co? Wyszłam po prostu na spacer… -spojrzała
na mnie z pogardą – A tak w ogóle to kim ty laska jesteś?
Otworzyłam usta żeby coś odpowiedzieć, ale
stwierdziłam, że nie warto, więc je zamknęłam i spojrzałam na nią z lekkim
rozbawieniem. Wśród wielu ich fanek takiego okazu jeszcze nie widziałam.
-No właśnie, więc teraz się odsuń, bo zasłaniasz mi
mojego Jimmyego – prychnęła.
-Twojego?! – te słowy wyszły nie dość, że głośno, to
jeszcze nieproszone z moich ust.
-Tak, mojego. Będziemy razem super szczęśliwi i się
pobierzemy, a nasze dzieci będą miały na imię Jimmy Junior i Leila Junior i
będą miały urocze czarne włoski.
-Ty serio mówisz? – uniosłam brew i przygryzłam wargę,
żeby się nie śmiać.
-Jak najbardziej – odparła pewna siebie. Nie wytrzymałam
i wybuchłam głośnym śmiechem. Odsunęłam się od niej i usiadłam na ziemi, żeby
się nie przewrócić. Usłyszałam jak chłopcy też zaczęli cicho chichotać.
-Wybacz słonko, ale Jimmy i dzieci to chyba dwa inne
światy – uśmiechnął się Robert.
-Bo co? – spojrzał na niego gitarzysta.
-Bo ty się nie umiesz zajmować dziećmi. Zapomniałeś
już jak ciocia powierzyła ci opiekę nad swoimi bachorami, a ty prawie
zapędziłeś je do szpitala?
-One same zaczęły bawić się zapalniczką… - wymamrotał
Page i spuścił głowę.
-Przesadzacie! – zachichotała Leila i mocno przytuliła
bruneta – Jimmy na pewno byłby dobrym ojcem.
-Sorry chłopaki, ale ja muszę wracać – powiedziałam nadal
się śmiejąc. –Brzuch mnie już boli.
-Może cię odprowadzę? – zaproponował Bonzo.
-Nie trzeba, dam radę – odetchnęłam głośno, aby jakoś
stłumić śmiech. Nie czekając dłużej, wzięłam niedokończony wianek do ręki i
ruszyłam w stronę domu.
***
W domu zrobiłam sobie makaron z koktajlem. Gosposia na
początku stawiała opór i sama chciała przygotować mi danie, ale w końcu
odpuściła. Po skończonym posiłku wzięłam książkę i poszłam do ogrodu. Rozłożyłam
sobie leżak i zaczęłam czytać. W pewnej chwili na mojej książce pojawił się
cień. Ktoś stanął za mną i w jednej chwili zgasło mi światło. Ten ktoś zawiązał
mi oczy.
-Puść mnie! – krzyknęłam i próbowałam się wyrwać.
Wtedy ręka zakryła mi usta.
-Albo będziesz cicho, albo będę musiała skutecznie cię
uśpić. – wyszeptała do mojego ucha jakaś kobieta. Zakleiła mi usta i skrępowała
ręce za plecami. Szarpnęła mnie za ramię tak, że spadłam z leżaka i zaczęła
ciągnąć za sobą. Próbowałam się jakoś wyrwać, ale mając związane ręce na nic
się to zdało. Wszystko działo się tak szybko. Wtedy ktoś mnie podniósł i wylądowałam na
czymś twardym. Usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Gdzie ja jestem? W bagażniku?
Warknął silnik. Serce zaczęło mi bić szybciej, a oddech uwiązł w gardle. Co się
do cholery dzieje?!