Witam, kochani!
To już 10 rozdział. Chciałabym Wam bardzo serdecznie podziękować za ponad 2100 wyświetleń, 14 obserwatorów, 80 komentarzy, które bardzo mnie motywowały do pisania oraz za to, że wciąż jesteście po tych 9 miesiącach, mimo lepszych, jak i gorszych rozdziałów. Jesteście wspaniali.
Dziękuję Wam z całego serca ♥
Zbiegłam
szybko na dół. Jak oni mogli ujeżdżać krowę, skoro za płotem mieli stado koni?
-No i jak się spało? – spytał z uśmiechem Jimmy.
-Biedna krówka – ominęłam jego pytanie.- Mało macie koni
obok?
-Ej no, nie bulwersuj się tak… - powiedział ostrożnie
Robert. Nic na to nie odpowiedziałam, tylko wywróciłam oczami i chciałam wrócić
do domu. Niestety, idąc w samych kapciach poślizgnęłam się na trawie i wpadłam
prosto do lepkiego błota. Świetny początek dnia, nie ma co.
-Kuuuuuuuuuuuurrr… - ugryzłam się w język, żeby nie puścić
salwy wulgaryzmów. Spojrzałam na chłopaków, którzy byli bliscy śmiechu. Jednak
widząc moje groźne i wymowne spojrzenie skutecznie się powstrzymali. Po
krótkiej chwili Jimmy podszedł szybko do mnie i pomógł mi wyjść z kałuży.
-Mam to błoto we włosach – zaczęłam marudzić.
-I na twarzy, i nogach, i plecach…
-Nie pomagasz, Jimmy – skarciłam go, a brunet od razu się
zamknął. Wróciłam szybko do domu i pomknęłam do łazienki zostawiając błotniste
ślady stóp na podłodze. Weszłam szybko pod prysznic i dokładnie wyszorowałam
ciało. Poczułam ulgę gdy lepka maź już się do mnie nie kleiła. Owinęłam się
ręcznikiem i rozejrzałam po łazience. Nie wzięłam czystych ciuchów, no fajnie.
W samym ręczniku poszłam do pokoju, pchnęłam drzwi i… nic. Ani drgnęły.
Spróbowałam jeszcze raz – znów nic. Spojrzałam przez dziurkę w drzwiach, klucz
zniknął.
-Ja ich kiedyś zabiję – prychnęłam pod nosem. Trzymając
mocno ręcznik, aby nie zsunął się z mojego ciała, zeszłam na dół. –Klucz
poproszę.
-Jaki klucz? – uniósł brew Robert.
-Z mojego pokoju.
-Ja go nie mam –odparł z udawaną powagą, którą od razu dało
się wyczuć. Podeszłam do niego i zaczęłam go łaskotać, jedną ręką wciąż
trzymając ręcznik. Wtedy z jego kieszeni wysunął się metalowy przedmiot, który
od razu wzięłam.
-To było zbyt proste – zaśmiałam się pod nosem i poszłam do
pokoju się ubrać. Aby mieć pewność, że znów nie wytną mi tego samego numeru,
schowałam klucz do szafki i zadowolona zeszłam na dół. Zrobiłam sobie herbaty,
posłodziłam i usiadłam w salonie.
-To co dziś robimy? – spytałam siedzących w salonie
chłopaków.
-Myśleliśmy nad tym żeby iść do lasu na spacer. –
odpowiedział Bonzo.
-A co z Johnem? On przecież nadal leży w łóżku.
-Lekarka do niego przyjdzie. – uśmiechnął się Jimmy – Z
resztą to duży facet, nie potrzebuje opieki przez 24 godziny.
-No w sumie racja –wzruszyłam ramionami i napiłam się
herbaty. W tej chwili poczułam na języku mnóstwo soli. Od razu wyplułam ją na
podłogę. Ktoś podmienił cukier z solą.
-Dobra, co to ma być? – spojrzałam z wyrzutem na chłopaków,
którzy zwijali się ze śmiechu.
-Herbata – powiedział Jimmy przez śmiech. Posłałam mu groźne
spojrzenie i poszłam do kuchni szukając czegoś, co zmieniłoby smak w moich
ustach. Co im odbiło? Prima Aprilis? Przecież kwiecień już był.
Ostrożnie
wykonywałam każdą czynność, gdyż nie wiedziałam czy jeszcze czegoś nie
wymyślili. Weszłam do swojego pokoju i w jednej chwili się zatrzymałam. Nie
mogłam się ruszyć, więc spojrzałam pod swoje nogi. Lepka folia, sprytnie, ale tego było już za wiele.
Czemu oni się tak na mnie uwzięli?
Dokładnie
obmyśliłam plan działania, bo przecież nie mogłam tak bezczynnie dawać się im
robić w konia. Jimmy właśnie poszedł się umyć, więc pewnie umyje też włosy, a
później będzie je suszył w swoim pokoju. Poszłam do jego sypialni, szybko
odnalazłam suszarkę i nasypałam do niej mąki. Ale się zdziwi. Teraz czas na
Roberta. Przeszukałam cały dom, a gdy przechodziłam koło pokoju Jonesa ten
zaczepił mnie.
-Dżej, możesz coś dla mnie zrobić? – zapytał.
-Jasne – odpowiedziałam z uśmiechem.
-Zaniesiesz to Robertowi? – spytał podając mi paczkę –Byłem
mu coś winien.
Kiwnęłam głową, obejrzałam dokładnie paczkę i wróciłam do
poszukiwań Roberta. Blondyn siedział w swoim pokoju i palił spokojnie
papierosa, siedząc na parapecie.
-To od Johna. Powiedział, że jest ci to winien. –wcisnęłam
mu paczkę. Plant uśmiechnął się lekko i ostrożnie otworzył paczkę, bo czym z
piskiem odrzucił ją w kąt.
-Co jest? – spojrzałam ze zdziwieniem na mężczyznę, a
później podeszłam do pudełka. Wtedy coś zasyczało.
-Wąż! – krzyknął Robert, a zwierzę szybko wpełzło pod łóżko.
Pisnęłam, nie poznając w ogóle swojego głosu i wybiegłam z pokoju z prędkością
światła. Chciałam pobiec do siebie, jednak przez uchylone drzwi zauważyłam, że
Jimmy właśnie wyszedł z łazienki, więc zaczaiłam się i uważnie go obserwowałam.
Usiadł na łóżku, wytarł włosy ręcznikiem i wziął do ręki suszarkę. „No
szybciej” pomyślałam. Jimmy właśnie włączył urządzenie i biały proszek wyleciał
wprost na jego twarz i świeżo umyte
włosy oraz pościel.
-Co do…. – wymamrotał, nie wiedząc co się stało. Jego
zdziwiona mina była bezcenna i od razu wybuchłam niepohamowanym śmiechem,
który nieudolnie starałam się stłumić.
-To twoja sprawka! –otworzył szeroko drzwi biały jak śnieg
Jimmy. Rzuciłam tylko szybkie „ups” i czym prędzej pobiegłam do siebie. Nie
potrafiłam opanować śmiechu i zaczęłam tarzać się po łóżku. Miałam szczęście,
że mnie nie gonił.
Teraz
pora na Bonza. Tylko gdzie on jest… Pewnie siedzi u siebie lub w kuchni lub w
barku. Znalazłam go w tym ostatnim miejscu, siedział na wysokim krześle i wolno
sączył drinka.
-Wszędzie mam mąkę! – krzyknął Jimmy.
-A ja mam węża w pokoju! – odkrzyknął Robert. Bonza
widocznie zaciekawiły te wołania, więc zostawiając drinka na pastwę losu
poszedł na górę. No wprost idealnie. Przejrzałam wszystkie alkohole stojące na
półce, ale nic nie rzuciło mi się specjalnie w oczy. Szczerze to nie wiem czego
szukałam, bo nie znam się na tych trunkach. Zauważyłam dużo cytryn, więc szybko
wycisnęłam z nich sok do żółtego drinka. Wrócił i Jonh.
-O hej Dżej… - spojrzał na mnie nieco podejrzliwie.
-No czeeeść – uśmiechnęłam się i nalałam sobie soku.
–Co tam? -spytał John, aby podtrzymać rozmowę.
–Co tam? -spytał John, aby podtrzymać rozmowę.
-A przyszłam się napić soku, już wracam na górę. Trzeba
zadzwonić po jakiegoś pogromcę węży.
-Skąd w ogóle ten wąż?
-John kazał mi zanieść Robertowi jakieś pudło. Ten otworzył
i wąż z niego wypełzł. –powiedziałam jakby nigdy nic. Bonzo odparł tylko cichym
„aham” i napił się drinka, ale zaraz go wypluł na ladę. Nie czekając na
jakąkolwiek reakcję uciekłam do salonu.
***
Po
około godzinie przyjechał łapacz węży mając ze sobą tylko wielkie pudło.
Mężczyzna był wysoki, umięśniony, ubrany w firmowy kombinezon i kapelusz na
głowie. Zmierzył każdego z nas wzrokiem poprawiając palcem okulary
przeciwsłoneczne.
-Gdzie ten wąż? – spytał żując wykałaczkę.
-Zaprowadzę pana – powiedział Jimmy i poszedł z mężczyzną do
sypialni Roberta. Mężczyzna wszedł do pokoju i uważnie się rozejrzał, jednak
nic nie mówił. Zajrzał za szafę, stolik, komodę i pod łóżko, gdzie znalazł
węża. Bez wahania wsunął się pod łóżko z wyciągniętą ręką. Usłyszałam tylko
głośne syknięcie i już zwierzę zostało złapane.
-I już? – zdziwił się Robert.
-I już – odparł ze spokojem pogromca pakując gada do
specjalnego pudła – prześlę rachunek pocztą.
I tak jakby nigdy nic wyszedł.
Wszyscy usiedliśmy w salonie. Po minach chłopaków mogłam
wywnioskować, że szykuje się rozmowa, zapewne na temat wszystkich kawałów. No w
końcu należą mi się jakieś wyjaśnienia.