czwartek, 6 sierpnia 2015

Rozdział 17

Po dosyć długim czasie obrażania się na bloggera w końcu spięłam tyłek i napisałam dla Was rozdział. Miałam zrobić to już w lipcu, ale wyjechałam do pracy na 3 tygodnie  i miałam jedynie do dyspozycji telefon, który okazał się niezbyt dobrym przyjacielem do pisania.

No cóż, mam nadzieję, że wybaczycie mi tą bardzo długą nieobecność i spodoba Wam się rozdział :)      

I chciałabym podziękować Eve za nominację, ale może za jakiś czas się zbiorę i napiszę posta ze wszystkimi nominacjami jakie pominęłam. Miłego czytania!  

         

              „Co robić? Co robić? Wymyśl coś Dżej!” – powiedziałam do siebie w myślach. Nie podobał mi się ten błysk w oku Jimmyego.
-Chłopaki mają trasę i tworzą nowa płytę, więc raczej nie będzie im to pasowało – rzuciłam szybko.
-To nie trasa, tylko pojedyncze koncerty. A między nowymi tekstami i melodiami przydadzą nam się jakieś dwutygodniowe wakacje. – wtrącił Jimmy z satysfakcją.
-No widzisz córeczko, to im dobrze zrobi. – pogłaskała mnie po ramieniu mama.
-Ale… ale przecież nie mamy tylu pieniędzy żeby zapłacić za naszą trójkę i jeszcze za cztery dodatkowe osoby. – odparłam, mając nadzieję, że to coś pomoże. Margareth na chwilę spoważniała, a na jej twarzy malowało się wyraźne zamyślenie. Eric również zaczął się zastanawiać. Jedynie Jimmy wyglądał jakby powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem. Gdyby moje myśli były wyświetlane na wielkim telebimie na moim czole, właśnie w tej chwili pojawiłaby się wielka ręka naklejająca ogromną taśmę na twarz Page’a.
-Przecież to nie problem – odpowiedział z rozbawieniem – możemy zapłacić za siebie, ba, nawet możemy opłacić cały wyjazd. Byleby miło spędzić czas.
-Oj nie Jimmy, nie będziecie za nas płacić.  – powiedziała mama stanowczo, ale spokojnie, tak jak to tylko mamy potrafią. Pewnie każdy miał w dzieciństwie taką sytuację, kiedy ujrzał na sklepowej półce zabawkę i już nic poza nią się nie liczyło. Ojciec mógł prosić i mówić pięćset razy „nie, nie kupimy, zostaw, idziemy do kasy”. Ale kiedy mama przyszła i swoim spokojnie stanowczym (lub stanowczo spokojnym) tonem oznajmiła „Idziemy do kasy i koniec dyskusji” to jakby nagle przed regałem wyrastał 3 metrowy mur, nie do pokonania. Tak było i tym razem – Jimmy zamilkł, ale jestem pewna, że na jego „myślowym telebimie” pojawiłby się napis „Jeszcze zobaczymy”.

           Zrobiło się już dosyć późno i ogarnęło mnie zmęczenie. Wykąpałam się i poszłam do swojego pokoju, zostawiając w salonie Jimmyego, który chciał już jechać do hotelu oraz mamę, która bardzo chciała go zatrzymać u nas. Chyba się cieszy, że poznała kogoś z otoczenia przybranego brata. Zastanawiam się jakby wyglądało ponowne jej spotkanie z Bonzem. Pokłóciliby się, krzyczeli czy wręcz przeciwnie wpadli sobie w ramiona? Może kiedyś to nastąpi.

***

        Weszłam do łazienki i po omacku odkręciłam wodę żeby zmoczyć szczoteczkę. Umyłam zęby i wypłukałam usta. Znów odkręciłam kurek aby przemyć twarz oraz ręce i nagle usłyszałam głośne chlupnięcie, a na stopach i łydkach poczułam wodę. Odskoczyłam od umywalki, ale noga poślizgnęła mi się na mokrych kafelkach i runęłam z hukiem na posadzkę.
-Co do… - wymamrotałam i rozejrzałam się po łazience. Z umywalki strumieniem lała się woda, a po podłodze dało się pływać. Szybkim ruchem zakręciłam kurek, ale to nie było dobre posunięcie. W efekcie nagłego ruchu poczułam niesamowity ból stłuczonej kości ogonowej w wyniku upadku. Spojrzałam w sam środek zalanej umywalki. Na dnie falowało coś ciemnego, zapewne zatkało syfon. Niepewnie wsunęłam rękę do wody, ale kiedy poczułam pod palcami włosowatą strukturę od razu odskoczyłam w tył. Fuj, fuj, fuj! Nienawidzę włosów nie przylegających do głowy, a juz szczególnie tych pływających! Zawsze gdy woda w wannie nie chciała spływać moja mama musiała wyciągać włosy, które zatkały syfon, bo ja od razu miałam odruch wymiotny.
        Zbiegłam na dół i wpadłam do kuchni robiąc piruety na kafelkach, byleby tylko utrzymać równowagę w mokrych skarpetkach. Mama oderwała wzrok od smażonej jajecznicy, a Jimmy siedzący przy stole spojrzał na mnie znad gazety. Łapiąc się blatu przyjęłam pozycję w stylu "nic mi nie jest" i się uśmiechnęłam. Zmierzyli mnie spojrzeniami od stóp do głowy i wtedy zauważyłam, że coś się zmieniło. Z twarzą Jimmyego coś było nie tak, więc przyjrzałam mu się uważnie przez ułamek sekundy.
-Jimmy... Czy ty sobie obciąłeś grzywkę? - spytałam w końcu, unosząc podejrzliwie brew.
-A lekko tak tylko przyciąłem. - odparł nadal lustrując mój mokry strój.
-Lekko? Lekko?! Twoje włosy prawie mnie zabiły! - zmarszczyłam brwi.
-Że co? No one cię raczej w wannie nie chciały utopić.
-W wannie może nie, ale za to zatkały umywalkę, łazienka jest zalana, a ja mam chyba tyłek stłuczony. To zamach w biały dzień! Mogłeś chociaż po sobie posprzątać. - rzuciłam z irytacją.
-Spokojnie córciu, nie może być aż tak źle. - powiedziała spokojnie mama i postawiła na stole talerze z jajecznicą. -Raz dwa się powyciera i będzie czysto.
-Raz dwa? -zaśmiałam się krótko i pociągnęłam ją do łazienki. Page również poderwał się za nami. Mama stanęła jak wryta i uważnie patrzyła na malutką łazienkę zalaną wodą.
-Jimmy - odezwała się w końcu - mop znajdziesz w szafce koło lodówki.
-Ale... - jęknął i rozłożył bezradnie ręce. Uśmiechnęłam się pod nosem z satysfakcja i poszłam się przebrać. Schodząc na śniadanie spojrzałam ukradkiem na Jimmyego. Bezcenne było patrzenie na to jak niezdarnie próbuje po sobie posprzątać.
-Ty chyba nigdy mopa w rękach nie miałeś, co? - zachichotałam. On tylko kiwnął prawie niezauważalnie głową i westchnął ciężko.
-Pokażę ci jak to się robi - chwyciłam odpowiednio mopa i wyczyściłam kawałek podłogi- Widzisz? Tak jest o wiele łatwiej.
Brunet obdarzył mnie lekkim uśmiechem i sprzątał dalej w sposób, który przynosił efekty.

          Mama usiadła naprzeciwko mnie ze swoim talerzem jajecznicy. Codziennie jadłyśmy wspólnie śniadanie, ale tym razem czułam, że coś jest nie tak. Mama była albo zestresowana albo zdezorientowana, bo usiadła na krześle głośniej i gwałtowniej niż zwykle. Niby drobny szczegół, ale u niej właśnie to oznaczało, że coś się dzieje.
-Coś się stało? - spytałam w końcu przerywając niezręczną cieszę między nami.
-Nie, nie - rzuciła szybko mama z wymuszonym uśmiechem i wróciła do grzebania widelcem w talerzu. - W sumie to tak...
Gestem ręki zachęciłam ją aby mówiła dalej.
-Rozmawiałam z Jimmym... - zaczęła wolno. - Spytał czy nie zechciałabym się zobaczyć z Johnem.
-Z Bonzem? Nad czym tu się zastanawiać? Mieliście ze sobą bardzo dobre relacje, zżyliście się ze sobą. - odparłam entuzjastycznie.
-No nie wiem. To było dawno temu i boję się jego reakcji. No wiesz, w końcu minęło tyle lat. Ostatni raz widziałam się z nim jak zaszłam w ciążę. Był malutki...
-Nie ma się czego bać mamo. - złapałam ją za dłoń - Jestem pewna, że on też chciałby się z tobą spotkać.
-Tak myślisz? - podniosła na mnie wzrok.
-Ostatnio nawet pytał o ciebie. I wiesz co? Najlepiej będzie dla ciebie jak zaprosimy go tutaj, bo w domu zawsze czujesz się pewniej.
-A co jeśli odmówi? Jeśli powie, że nie i koniec?
-Wtedy wyślemy do niego Jimmyego i go tu zaciągnie - uśmiechnęłam się.
-Nie będę go do niczego zmuszać - powiedziała stanowczo Margareth.
-Oj no żartuje - pokęciłam głową. - To jak będzie? Spróbujesz chociaż?
-No dobrze -odparła z uśmiechem po chwili namysłu. Wróciłyśmy spokojnie do jedzenia, akurat kiedy Jimmy skończył sprzątać.
-To nie dla mnie - skrzywił się i z obrzydzeniem odrzucił mopa na miejsce.
-Trzeba cię wyszkolić i będzie jak znalazł - zaśmiała się mama. - Może w międzyczasie mógłbyś grać tym, u których byś czyścił.
Obie zaczęłyśmy się śmiać, ale chyba naszemu artyście nie było do śmiechu, bo z markotną miną wrócił do gazety. Kiedy skończyłyśmy jeść mama odstawiła talerz do zlewu i zaczęła ubierać buty.
-Córeczko, pozmywasz? Ja muszę lecieć do pracy, bo zaraz się spóźnię.
-Jasne - zdążyłam jej odpowiedzieć nim drzwi za nią się zatrzasnęły. Jak obiecałam tak zrobiłam. Jedyne co mnie irytowało to Jimmy, którego wzrok czułam co chwilę na sobie.
-Możesz wyjść z Rogerem? Ja mam jeszcze trochę pracy i nie chcę żeby nasikał mi na dywan - powiedziałam w końcu żeby go czymś zająć. Zdziwiłam się trochę kiedy nic nie mówiąc wziął smycz i wyszedł. Poszłam do salonu żeby trochę posprzątać ze stołu i moją uwagę przykuł bagaż. Walizka leżała w kącie pokoju, a po rzeczach wywnioskowałam, że należy do naszego gościa. Górna kieszeń była otwarta, a z niej wystawała otwarta koperta. To co w niej było skłoniło mnie do wyciągnięcia ku po nią ręki. Dwa bilety na samolot... na dzisiejszy wieczór. Co takiego? Ledwo przyleciał i już wraca? Chwila... czy on uważa, że przekona mnie do powrotu kiedy nie zdążyłam się nawet nacieszyć mamą? Jaki ten człowiek jest chaotyczny! Odłożyłam kopertę na stolik, zrobiłam sobie herbatę i z książką położyłam się na leżaku na tarasie. Niedługo po tym usłyszałam otwierane drzwi i pojawił się przy mnie Roger wesoło merdający ogonkiem. Pogłaskałam go po łebku i wróciłam do książki.
-Więc widziałaś - usłyszałam głos Jimmyego za swoimi plecami. Odwróciłam się i spojrzałam na niego jakby nigdy nic.
-Chyba nie chcesz u nas długo zabalować. - odparłam spokojnie. -A moja mama chyba cię polubiła. To bilet dla niej?
-Nie udawaj głupiej, bo taka nie jesteś. Wiesz dla kogo jest ten bilet. - to powiedziawszy Jimmy kucnął przy moim leżaku. Nie wiedziałam co powiedzieć, znów wziął nade mną górę swoją pewnością siebie.
-Chcę żebyś ze mną wróciła. Rozmawiałem z chłopakami, zajęli się tymi porywaczami, nie masz się czego bać, a oni też chcą cię z powrotem. A przecież...
-Obawiam się, że będziesz musiał wrócić sam - przerwałam mu. -Za dwa tygodnie lecę z rodziną za granicę i nie chciałabym latać tam i z powrotem. Jak wrócę to możemy o tym porozmawiać.
-To nie problem przelecieć... przetransportować cię z miejsca na miejsce. - poprawił się Page. Mimo poważnej sytuacji zachichotałam pod nosem. -To jak?
-Wybacz Jimmy, ale chcę trochę pobyć z mamą. Obiecuję ci, że za trzy tygodnie wrócimy do tej rozmowy, okej? -odpowiedziałam spokojnie, ale dostatecznie stanowczo. Brunet kiwnął głową i wrócił do środka.

***

-Szkoda, że już jedziesz. Na pewno nie chcesz żeby cię odwieźć? - spytała mama.
-Na prawdę nie trzeba, za godzinę mam samolot, a taksówka już jedzie. Było bardzo miło cię poznać Margareth, na pewno przekażę wszystko Bonzowi. - uśmiechnął się lekko. Zatrąbiła taksówka pod domem. Bagaż stał już przy drzwiach. Jimmy poderwał się z kanapy i mocno mnie przytulił.
-Pamiętaj, że będę pamiętał o naszej rozmowie, trzymaj się mała - szepnął i poszedł w stronę taksówki. Stojąc w drzwiach domu spoglądałam za odjeżdżającym samochodem.

Przepraszam za wizualny podział tekstu, ale pisałam tutaj na bloggerze, a nie jak to dotąd robiłam, w wordzie.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 16

Wesołych świąt, smacznego jajka i mokrego dyngusa! Chociaż patrząc na pogodę za oknem powinnam napisać: wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku. Tak czy siak bez zbędnych wstępów zapraszam na rozdział, który przynosi wam wielkanocny Zeppelinowy zajączek :)


Jimmy stał z rozłożonymi rękami jakby szykował się aby mnie przytulić. Uśmiechał się lekko i wyglądał tak uroczo… Od razu zmiękło mi serce, a po ciele przebiegł przyjemny dreszcz. Zrobiłam ku niemu krok żeby wpaść w jego ramiona i… zamarłam. Coś mnie powstrzymało. Dlaczego przyjechał? Gdzie reszta chłopaków? I skąd on wziął Rogera? Zacisnęłam mocno pięści walcząc ze sobą i rzuciłam mamie szybkie spojrzenie.
-Będę u siebie – powiedziałam szybko, złapałam Jamesa za rękę i wciągnęłam do swojego pokoju.
-Czy to… czy to był Jimmy P-Page? – wybełkotał oszołomiony przyjaciel.
-Tia – wzruszyłam ramionami, starając się udawać obojętną. – Nie mam pojęcia po co przyjechał.
-Chodźmy spytać! – zaproponował wesoło - Ale chwila, co ja mu powiem? Jak się przywitam? Panie Jimmy… niee. Panie Page Patric Jimmy James? Page? Ej Jim? Kuźwa – zaczął panikować.
-James, ogarnij się – złapałam przyjaciela za ramiona i spojrzałam mu prosto w oczy – To Jimmy, tylko Jimmy.
James uniósł brew i spojrzał na mnie jakbym przed chwilą mu powiedziała, że jestem po operacji zmiany płci, ale coś poszło nie tak, dlatego wyrosła mi druga głowa.
-To jest światowej sławy gitarzysta i właśnie siedzi w twoim salonie, a ty nic? – spytał wyraźnie zdziwiony. Otworzyłam usta żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. W brzuchu mi się przewracało, miałam totalny mętlik w głowie. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na chłopaka.
-Jeśli chcesz z nim porozmawiać to możesz iść, on nie będzie miał nic przeciwko – starałam się uśmiechnąć – I wystarczy Jimmy.
Poklepałam Jamesa po ramieniu, a ten aż podskoczył z radości i mocno mnie przytulił.
-Poznam Jimmyego, poznam Jimmyego! – powiedział wesoło i wybiegł z prędkością wiatru z mojego pokoju. Zbiegł po schodach niczym rozpędzony słoń i założę się, że nawet moi sąsiedzi też to słyszeli. Następnie głośny pisk bardziej kobiecy od kobiecego, charakterystyczny tylko dla Jamesa, też na pewno usłyszeli. Powinnam chyba zacząć pobierać opłaty za urozmaicenie ich nudnej playlisty. Od razu padłam na łóżko śmiejąc się jak wiewiórka na haju, po której przejechał pociąg. Cały James. Próbowałam się uspokoić, gdy po paru minutach usłyszałam kroki zbliżające się do mojego pokoju. W drzwiach stanął nie kto inny jak nasz gość.
-Mogę? – spytał niepewnie Jimmy i zrobił krok w przód. Nic nie odpowiedziałam, tylko przerzuciłam wzrok na sufit. Brunet usiadł na skraju łóżka i spojrzał na mnie.
-O co chodzi? – zaczął. Zacisnęłam mocniej usta i walczyłam ze sobą żeby na niego nie spojrzeć. Mimo to czułam jak jego wzrok przewierca mnie na wylot.
-Dlaczego uciekłaś? Co ci zrobiliśmy? – ciągnął dalej.
-Nic – odparłam sucho żeby przestał dalej wypytywać. Ale oczywiście Jimmy Uparty Osioł Page musiał postawić na swoim.
-Czemu jesteś na nas zła?
-Nie jestem – burknęłam.
-To czemu się tak zachowujesz?
-Bo chcę wam uratować życie! – wbiłam w niego wzrok. – A ciebie nie powinno tu w ogóle być!
Jimmy otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie mocno zdziwiony. Milczał, tak jak ja. Zeszkliły mi się oczy i nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Dlaczego po prostu mnie nie zostawi w spokoju? A jeśli tamci porywacze mówili prawdę? Nie chcę żeby coś się stało jemu lub chłopakom. Odwróciłam się plecami do niego i podciągnęłam kolana pod brodę.
-Po prostu sobie idź… - wyszeptałam, chociaż czułam niemal każdą częścią ciała, że określenie „Jimmy Uparty Osioł Page” jest jak najbardziej trafne – nie poszedł, nawet nie drgnął. Patrzył tylko na mnie oczami smutnego, poturbowanego małego chłopczyka, a ja w środku powoli miękłam.
-No dobrze! – jęknęłam w końcu i usiadłam na łóżku – Ktoś mnie porwał i kazał was zostawić pod groźbą waszej krzywdy. Musiałam coś wymyślić żebyście mi dali spokój. Dlatego właśnie nie powinno cię tu być. Nie chcę żeby coś ci się stało. Obiecaj mi, że wrócisz do siebie i o wszystkim zapomnisz.
Page miał minę jakby zaraz miał wybuchnąć złością, jednak zamiast tego uśmiechnął się lekko drwiąco.
-Myślisz, że dalibyśmy się zastraszyć jakimś przypadkowym ludziom? To niedorzeczne. Kochana, chyba nie wiesz jak szeroki zasięg mają nasze wpływy, a także nasi fani. Ty nic nie zrobiłaś złego, więc dlaczego masz od nas uciekać?
-Nie wiedziałam co robić… Myślałam… myślałam, że dzięki temu będziecie bezpieczni. I jesteście. – spojrzałam niepewnie na niego i coś we mnie pękło. Wpadłam w jego ramiona z impetem i mocno go objęłam. Tak bardzo cieszyłam się, że nic mu nie jest.
-Wrócę jutro lub dziś wieczorem do domu, załatwimy z chłopakami wszystko i bezpiecznie do nas wrócisz, dobrze? - spytał Jimmy szeptem. Spojrzałam wolno na niego i ogarnęło mnie dziwne uczucie.
-Czemu aż tak bardzo ci na tym zależy? – spytałam i uniosłam brew.
-Jak wrócisz to zapewne skończę materiał na nową płytę. Mam już 7 utworów odkąd przyjechałaś.
-Inspiruję cię? – wyprostowałam się i lekko uśmiechnęłam, a Page odpowiedział mi  szerokim uśmiechem i skinieniem głowy. No kto by się spodziewał, że taka szara myszka jak Jane Smith będzie czyjąś inspiracją, muzą. Ale przecież jest na tym świecie tyle wspaniałych i pięknych kobiet, miliony dziewczyn mających niesamowite charaktery. A ja? Ja jestem tylko zwykłą dziewczyną z Bostonu, która przypadkiem dowiedziała się o swojej przybranej rodzinie i uparcie chciała ją poznać. I na co mi to było? Mam na nogach i żebrach siniaki po obijaniu się o bagażnik samochodu, dzięki, dzięki. Ale co dobrego mnie spotkało? Jimmy, John, Robert i John. 4:1 – Zeppelini wygrali. Oni wprowadzili do mojego systematycznego, rutynowego życia trochę… no dobra, wiele szaleństwa, porąbania i głupoty. Nie mogę ich tak zostawić no, potrzebują mnie do… do… no nie wiem do czego, ale ja ich potrzebuję na pewno. I żadne zazdrosne laski mnie od nich nie odsuną!
-Jimmy, a zrobisz coś dla mnie? – spytałam wpadając na genialny pomysł.
-Co tylko zechcesz – powiedział pewnie i wypiął pierś do przodu.
-Miałeś już okazję poznać piszczącego Jamesa, jeśli dobrze słyszałam.
-Zgadza się –skrzywił się – Nadal mi w uchu dzwoni po tym, jak mi pisnął tuż przy głowie. Krzyczał „Jimmy, Jimmy, Jimmy!”, a kiedy w końcu wstałem z fotela stanął jak wryty i momentalnie zamilkł. Ja wiem, że ciężko się oprzeć mojemu urokowi, ale bez przesady – to powiedziawszy Page zarzucił kruczoczarnymi włosami do tyłu niczym zawodowa diva.
-Oj Page, Page… - zachichotałam – Pan jak zwykle skromny. A dałbyś mu autograf? On cię uwielbia.
-Okej, ale pod jednym warunkiem – spoważniał – Nie piśnie mi więcej do ucha, a do zdjęcia się uśmiechnie.

***

                Siedzieliśmy w salonie z mamą i Jimmym słuchając jak w przedpokoju James kłóci się ze swoją mamą.
-James, przestań zachowywać się jak pięciolatek i chodź do domu.
-Ale maamoooo, tutaj jest Jimmy Page, rozumiesz? J i m m y P a g e!
-James, nie przynoś mi wstydu i chodź do domu w tej chwili, albo potraktuję cię jak pięciolatka i dostaniesz szlaban.
-Ale mamo…
-Nie ma żadnego ale. – powiedziała stanowczo jego mama, po czym usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi.
-Jane, nie obraź się, ale masz dziwnych kolegów… - przyznał niepewnie Jimmy, a ja mu tylko przytaknęłam. Dobrze, że nie poznał całej bandy moich głąbów. Przewróciłby się z wrażenia, chociaż pociętych drzwi w hotelu chyba nic nie przebije.
-Znalazłem! – zawołał Eric, wpadając do domu. Wcisnął się na kanapę między mnie i mamę i rozłożył na kolanach kolorowy magazyn.
- Oferta lotu do Hiszpanii za dwa tygodnie – oznajmił. Mama szybko się zainteresowała, a ja spojrzałam niepewnie na Jimmyego. Cholera, zapomniałam mu powiedzieć. Ten tylko uniósł brew i spojrzał na mnie pytająco. Wymijająco spojrzałam w tekst oferty, jednak nie potrafiłam się skupić na czytaniu, czując jak wzrok szarookiego wwierca się w mój głąb.
-Oczywiście, że lecimy, prawda córeczko?
-Yyyy taaak – odparłam wolno, spoglądając niepewnie na Jimmyego. Jego twarz jednak nie zmieniła wyrazu.
-A może weźmiemy chłopaków ze sobą? – zaproponowała mama. „MAMO CZY TY SIEBIE SŁYSZYSZ?” pomyślałam. Pan James „Jimmy” Patric Page uniósł kąciki ust i w oku pojawiła się iskierka.
 O nie.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 15

Cześć kochani! 

Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać na rozdział, ale w końcu wzięłam się w garść i go napisałam. 

Trochę mi przykro, że nie wyszło z konkursem, no ale trudno...

Miłego czytania! :)

                Nowy chłopak mamy, Eric, jest całkiem fajny. Widać, że o nią dba i ją kocha. Jest wysoki, dobrze zbudowany, ma czarne, krótko obcięte włosy i piwne oczy. Uroczo wyglądają z mamą w parze i widać, że są szczęśliwi.
-Proszę – powiedziała mama, stawiając herbatę na stole. Upiłam łyk i spojrzałam na nią wymownie.
-O nie, tylko nie ten wzrok córeczko…
-O tak, właśnie ten wzrok – poruszyłam znacząco brwiami – Opowiadaj jak się poznaliście.
-Eee no… - zaczęła mama. Ona czasami jest jak nastolatka, naprawdę. –Tak właściwie to poznaliśmy się już wcześniej w pracy, ale dopiero zaczęliśmy się spotykać parę dni temu.
-I dopiero teraz mi mówisz, że ktoś ci wpadł w oko? – udałam oburzoną. Szybko jednak się uśmiechnęłam widząc rozbawienie na twarzy Erica. W trakcie tej długiej opowieści dowiedziałam się, że poznali się w restauracji, gdzie mama pracuje jako kelnerka. Jej wybranek jest tam kucharzem od miesiąca. Na początku się do siebie uśmiechali i takie tam, aż w końcu on zaprosił ją na kolację i tak to się zaczęło. Nie jest to jakoś wykwintnie romantyczne, ale bardzo się cieszę z tego, że są razem.
-No a co u chłopaków? – spytała w końcu mama. A tak błagałam w duchu żeby to pytanie nie padło.
-Eee dobrze… koncerty zaczęli znowu. – skłamałam.
-A grają gdzieś niedaleko? Może się wybierzemy? – spojrzała na mnie z entuzjazmem.
-Nie, nie. Koncertują u siebie – rzuciłam szybko. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że mnie porwano, a ja uciekłam od chłopaków wrzeszcząc na nich żeby myśleli, że mnie zranili. – Masz pozdrowienia od Johna.
-O dziękuję. Co u niego?
-Chyba mnie polubił – starałam się uśmiechnąć. – Pytał o ciebie parę razy.
-Może coś sobie przypomniał z czasów naszej młodości – pokiwała głową.
-Nic nie wspominał jak na razie… - westchnęłam i ugryzłam się w język, ale chyba jednak trochę za późno. Mama tylko spuściła wzrok. Chyba podobało jej się za czasów, kiedy mieszkała z małym Johnem. Kiedy rozmawiałyśmy o chłopakach raz nazwała mojego przybranego wujka „malutkim kochanym braciszkiem”. Bardzo dotknęło ją rozstanie z nim, jednak musiała zamieszkać w Stanach ze względu na lepsze warunki dla młodej matki. Chciałabym ją pocieszyć, ale nie wiem jak… Czasem odnoszę wrażenie, że zniszczyłam poniekąd tej kobiecie życie, bo „urodziłam się za wcześnie”, ale wtedy przypominam sobie zdjęcie uśmiechniętej 18-latki z noworodkiem na rękach. W jej oczach widać wyraźną dumę, pewność siebie i matczyną miłość. Trzyma maleństwo ginące w grubym różowym kocyku i tuli je do piersi. Widać od razu, że bardzo je kocha. A tym noworodkiem na zdjęciu jestem ja. Tą uwiecznioną chwilę trzymam w specjalnym pudełku pod łóżkiem. Jest tam również moja pierwsza lalka, którą całą zamalowałam mazakiem na zielono, moja sukieneczka z okresu przedszkolnego, papierek po czekoladzie, którą dostałam od Jamesa - mojego przyjaciela z piaskownicy – oraz wiele innych rzeczy, kryjących za sobą niezapomniane chwile z przeszłości.
-Przepraszam was na moment – powiedziałam szybko i prawie biegiem poleciałam do swojego pokoju. Zaczęłam opróżniać wszystkie kieszenie i wyrzucać ich zawartość na łóżko. Papierki, papierki, patyczek po lizaku – cholera, nie ma. Otworzyłam swoją walizkę i z niej zaczęłam wszystko wyciągać. Książka, kartki, ubrania… nieeee, podpasek też nie szukam. W końcu otworzyłam portfel – bingo! Bilet na koncert Led Zeppelin, po którym poznałam chłopaków. To musiało znaleźć się w moim pudełku. Ostrożnie i z namaszczeniem wysunęłam je spod łóżka. Wpatrywałam się przez chwilę w jego zawartość, kalkulując czy wszystko jest na swoim miejscu, ale na szczęście nikt nic nie ruszał. Jakby się zastanowić to chyba nikt o nim nie wiedział poza mną i roztoczami spod łóżka. Wzięłam do rąk bilet i przyjrzałam mu się dokładnie. Na samym środku w górnej części widniało logo zespołu, niżej miejsce i data koncertu. Po prawe stronie widniał jeszcze kawałek ceny i zaznaczenie miejsca pod sceną, ale pan, który kasował bilety, nie potrafił urwać papierka w linii prostej i straciłam przez to prawie pół biletu. Uśmiechnęłam się lekko sama do siebie i schowałam ten kawałek zadrukowanej kartki z wartością sentymentalną do pudła. Zamknęłam je i wsunęłam na swoje miejsce.
                Kiedy zeszłam na dół w salonie panowała ożywiona rozmowa.
-Córciu, Eric chce nas zabrać do Hiszpanii, co ty na to? – spojrzała na mnie mama z uśmiechem, który zastąpił smutną minę sprzed pięciu minut.
-Do Hiszpanii? – zrobiłam wielkie oczy – Ale poważnie?!
-Jak najbardziej – odparł pewny siebie Eric.
-Jasne! Hiszpania to moje marzenie od kiedy pamiętam! – usiadłam w fotelu i czułam jak moje wargi rozciągają się w coraz szerszy uśmiech.
-Początek przyszłego miesiąca, pasuje wam?
-Oczywiście, że tak. Chyba nawet dostanę urlop – odparła mama. Polecę do Hiszpanii. Od zawsze chciałam się tam znaleźć chociaż na jeden dzień, a teraz to się spełni. Nie wierzę!

***
                Obudziło mnie głośne, ale krótkie pukanie do drzwi mojej sypialni. Ledwie zdążyłam otworzyć oczy, a w moim pokoju już było o jedną osobę więcej. Odruchowo zakryłam się kołdrą po sam nos, chociaż miałam na sobie piżamę.
-Wstaaaaaaaaajeeeeeemyyyyyyy! –zawołał radośnie chłopak stojący przed moim łóżkiem, wyraźnie niewzruszony tym, że była godzina 9:30. Przetarłam szybko oczy i spojrzałam na jego twarz.
-James! – pisnęłam radośnie i w ułamku sekundy rzuciłam mu się na szyję. Przyjaciel okręcił mnie parę razy i postawił na ziemi. Odsunął się na długość ramion i zmierzył badawczym wzrokiem.
-No, cała i zdrowa, masz szczęście – powiedział śmiertelnie poważnie, ale kąciki ust mu zadrżały.
-A jeśli wróciłabym bez oka to co? – uniosłam brew.
-To byśmy po nie wrócili – wyszczerzył się i ja zaczęłam się śmiać. Cały James. – Słyszałem, że wybrałaś się w podróż życia. Opowiedz mi wszystko wszystko.
-Wszystko wszystko? To może zacznę od tego, że się ubiorę – poklepałam go po ramieniu, ale ten nie zareagował – To znaczy, że masz wyjść.
-Jak byłaś mała to się mnie nie wstydziłaś – stwierdził z udawanym smutkiem.
-Idź sprawdź czy cię nie ma na dworze – wypchnęłam go za drzwi i szybko je zamknęłam na klucz. James, jak to on zaczął śpiewać jakieś smutne pieśni wymyślając na poczekaniu teksty. Tym razem wyszło:
„Dlaczego nie chcesz mojej pomocy
Ubrania spodni zaraz po nocy
I zamiast tego wyganiasz mnie za drzwi
Bym sprawdził czy… czy…”
-„Czy mój dzwonek zabrzmi?” – otworzyłam drzwi i parsknęłam śmiechem widząc go siedzącego po turecku na podłodze.
-Właśnie, poetko. Idziemy do baru na śniadanie – oznajmił wesoło James, podnosząc się z oporem z podłogi. Był niewiele wyższy ode mnie, ale strasznie chudy, jednak wciąż ważył więcej niż ja  (uff). Jego długie blond włosy zawsze idealnie prosto opadały na ramiona. Człowieku, jak ty to robisz, że zawsze układają się tak jak chcesz?
           Moja mama nie miała nic przeciwko zjedzeniu poza domem, co trochę mnie zdziwiło. Przeważnie zaczyna się gadka o „śmieciowym jedzeniu” i o tym jakie to niezdrowe. W trakcie jedzenia śniadania w naszym ulubionym barze zostałam zmuszona do opowiedzenia o swojej przygodzie z Led Zeppelin. James słuchał z szeroko otwartymi ustami i chyba nie dowierzał w niektórych momentach. Trochę faktów pominęłam, lepiej żeby nie wiedział o całowaniu się z Jimmym, porwaniu i paru innych historiach.
-I co było za tymi drzwiami? – spytał w końcu gdy skończyłam swoją opowieść.
-Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami. – Mówiłam ci, że prawie mnie John przyłapał, a później jakoś tak wyszło, że nie miałam czasu sprawdzić.
James znów pokiwał głową z niedowierzaniem i chyba trochę podekscytowany tym co usłyszał poszedł zapłacić. Postanowiliśmy się jeszcze trochę powłóczyć po parku, jak to robiliśmy za dawnych lat. Nawet nasza ulubiona ławeczka stała w tym samym miejscu od dekady. W przeciągu kilku minut usłyszałam co najmniej 7 pomysłów na to, co może znajdować się za tajemniczymi drzwiami w domu Page’a.  Wysłuchałabym pewnie jeszcze więcej, ale w pewnej chwili podbiegł do nas mały kundelek merdający wesoło ogonkiem.
-Co byś chciał maluchu? – spytał mój przyjaciel i pogłaskał czworonoga. Ten zaszczekał raz i usiadł przed nami, wysoko unosząc pyszczek. Był zadbany, wyczesany i wyglądał dziwnie znajomo.
-Chwila… - spojrzałam uważnie na psa i zamarłam- To Roger! Ten piesek, o którym ci opowiadałam.
-Serio? Ale przecież mówiłaś, że tamten był brudny i zaniedbany, a ten wygląda jakby miał właściciela…
-Dam sobie rękę uciąć, że to Roger! Patrz – pokazałam mu łatkę na uchu psiaka. – Ale skąd on tu… Jezu.
Nagle po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Zerwałam się z ławki i zaczęłam szybko iść przed siebie.
-Dżej! Ej, co się dzieje? – zawołał James i pobiegł za mną, tak jak i piesek. Nic nie odpowiedziałam tylko pobiegłam w stronę domu i wpadłam do środka niczym antyterrorysta do budynku pełnego przestępców. To co zastałam w salonie zamieszało mi w głowie. Ktoś  siedział w fotelu i wesoło rozmawiał z moją mamą. Kiedy mnie zobaczył wstał na równe nogi i rozłożył ramiona jakby chciał mnie przytulić.
-Jane! –zawołał.
-Jimmy… - wyszeptałam.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 14

Witajcie kochani w nowym roku! 

Pierwszy post na tym blogu pojawił się 2 stycznia zeszłego roku. Dziękuję wam bardzo, że jesteście już ze mną ponad rok i z tej okazji mam dla was konkurs :D

 To po kolei:
-Co należy zrobić?
Zilustrować, zinscenizować, przedstawić w jakikolwiek sposób sytuację z tego bloga, która najbardziej wam się spodobała. Forma pracy dowolna (możecie nawet ulepić z plasteliny, jak chcecie). Liczę na waszą kreatywność. Od razu podkreślam, że nie trzeba mieć wielkiego talentu plastycznego, oceniam kreatywność ^^.
-Prace możecie przysyłać na mail: loveledzeppelinbaby@gmail.com. W mailu proszę o podpis, a także rozdział, w którym uwieczniona scena ma miejsce. Wstępna data do kiedy możecie wysyłać prace to 31.01. Rozumiem, że powrót do szkoły, dlatego też daję tak dużo czasu.
-Nagroda
Praca, która najbardziej mi się spodoba zostanie nagrodzona taką oto bransoletką, zrobioną przez moją kochaną Olę (którą serdecznie pozdrawiam :*), a także listem.

UWAGA! Konkurs dojdzie do skutku jeśli otrzymam kilka prac, wśród których będę mogła wybrać. Nie będzie sensu jeśli będę musiała wybierać między dwoma nadesłanymi pracami.


A teraz zapraszam na rozdział!

                Samochód podskakiwał co jakiś czas na dziurach i progach zwalniających, a ja bezwładnie obijałam się o ściany bagażnika. Próbowałam uwolnić jakoś nadgarstki, ale sznur był zbyt mocno związany. Nie wiedziałam co się dzieje. Czułam jakby zaczęło brakować mi powietrza, musiałam się stamtąd wydostać. Wtedy samochód gwałtownie się zatrzymał, a ja uderzyłam głową o jakiś twardy przedmiot, chyba walizkę. Usłyszałam dźwięk otwieranej klapy bagażnika i uderzyła we mnie fala świeżego powietrza. Nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, że powiew wiatru może być taki przyjemny. Dobiegły do mnie jakieś szepty i ktoś, zapewne znacznie silniejszy od mojej oprawczyni, wziął mnie na ręce. Zaczęłam się rzucać i wyginać żeby mnie puścił.
-Uspokój się – usłyszałam surowy, ochrypły męski głos. Posadzono mnie z impetem na twardym stołku, aż mnie zabolał tyłek i odbiło się to na mojej kości ogonowej. Zdjęto mi opaskę, jednak to niewiele dało, ponieważ w pokoju było ciemno. Ktoś zerwał mi taśmę z ust i głośno pisnęłam z piekącego bólu wokół warg. 
(kolejny rysunek Sandry ^^)
-A więc jesteś Dżej… - odezwała się jakaś kobieta. Gdzie ona stała? Nic nie widziałam w tych ciemnościach. – Jane Smith, ale wszyscy mówią ci Dżej, zgadza się?
Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, więc kiwnęłam potakująco głową, chociaż nie liczyłam na to, że mnie zauważy.
-No to Smith, skąd jesteś? -  spytała spokojnie. Poczułam wielką gulę w gardle i milczałam.
-Odpowiedz! – krzyknął zirytowany głosik, znacznie młodszy od tego, który zadawał mi pytania. Czyli nie jesteśmy tu same!
-Spokojnie młoda, ona musi się zebrać w sobie i odpowie.
-Ze Stanów… - wydukałam po okropnie długiej chwili.
-No widzisz, mówiłam, że potrzebuje czasu – zaśmiała się kobieta numer  1. – Ze Stanów, a dokładniej?
Czy powinnam jej to mówić? O nie, odpada, nie zdradzę jej tak dużo.
-Czyżby z Bostonu? – na te słowa zamarłam. Cholera, skąd ona wie? Zacisnęłam usta i wstrzymałam oddech. Słyszałam łomot własnego serca.
-Spokojnie, nic ci się nie stanie… – próbowała mnie uspokoić starsza z kobiet, ale to nic nie dało – Pod jednym warunkiem.
-Jakim? – wydusiłam z siebie. Poczułam na policzku ciepły oddech, gdy oprawczyni zbliżyła się do mnie i zaczęła wolno tłumaczyć co mam zrobić. Serce zaczęło podchodzić mi do gardła.
-Innymi słowy masz tam wejść, wyjść i nigdy nie wrócić, rozumiesz? – podsumowała. Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Oddech miałam płytki i urywany.
-Panno Smith, proszę współpracować, bo inaczej konsekwencje będą znacznie gorsze.
-Rozumiem… - burknęłam ledwo słyszalnie. –Ale dlaczego mam to zrobić?
-Bo nie podoba nam się twoja obecność.
Przełknęłam głośno ślinę. Dlaczego one tego chcą? Co ja im zrobiłam? Przecież nawet się nie znamy. A może… A może to chłopcy je na mnie nasłali, bo mnie tu nie chcą? Nie! To niemożliwe! Szybko odsunęłam od siebie tę myśl.
-Rozgość się Smith – rzuciły obie kobiety z pogardą i wyszły. Jak mam się, kuźwa, rozgościć ze związanymi rękami i łomoczącym sercem? Poczekałam, aż kroki oddaliły się od pokoju i postanowiłam się jakoś wydostać. Ruszyłam przed siebie, chociaż nic nie widziałam i zderzyłam się głową z półką.

***

Tuż po przebudzeniu kazano mi wsiąść do auta. Zapięłam pasy i wpatrywałam się w swoje sine od sznura nadgarstki, próbując zrozumieć o co tu chodzi i co ja komu zrobiłam. Według planu mam wrócić po swoje rzeczy, powiedzieć chłopakom, że nie chcę ich więcej widzieć i wylecieć do domu. Westchnęłam ciężko na tę myśl. Przecież ja uwielbiam ich i spędzanie z nimi czasu. No ale moje porywaczki zagroziły, że jeśli tego nie zrobię i chłopcy polecą mnie szukać, stanie im się krzywda…
-Jesteśmy. Trzymaj się planu, Smith. – powiedziała groźnie jedna z kobiet, kiedy auto się zatrzymało. Wysiadłam i na trzęsących się nogach podeszłam do drzwi. Samochód szybko odjechał, ale zamówili mi taksówkę, która pewnie była już w drodze. Odetchnęłam głęboko i uniosłam dłoń do klamki aby otworzyć drzwi, ale te nagle same to zrobiły i w progu stanął Robert. Chyba się mnie spodziewał, bo od razu zatopił mnie w niedźwiedzim uścisku.
-Dżej! Gdzieś ty była?! – prawie wykrzyczał wyraźnie ucieszony. Na ułamek sekundy zapomniałam o oprawcach, porwaniu i planie działania. Jednak szybko się odsunęłam, tocząc wewnętrzną walkę ze sobą.
-Robert, ja przyszłam tylko po swoje rzeczy. Spóźnię się na samolot – rzuciłam szybko, starając się nie patrzeć mu w oczy. Blondyn odsunął mnie na długość ramion i zmierzył uważnym wzrokiem.
-Wszystko dobrze? – spytał w końcu.
-Jasne – burknęłam i szybko pomknęłam do swojego pokoju. Wiedziałam, że jeśli poddam się czułościom to wszystko pójdzie na marne. W dodatku strasznie bolała mnie głowa. Po dwóch dosyć mocnych uderzeniach ból był  nie do wytrzymania.
-Ej, co się dzieje? Gdzie byłaś? – spytał Robert stojąc w drzwiach mojego pokoju.
-Gdzie reszta? – starałam się na niego nie patrzeć, więc rzuciłam jeszcze okiem na pokój i na to czy wszystko mam.
-Eeee chyba u siebie siedzą.
-Przekaż im, że miło było, ale muszę wracać i dzięki za jednorazową przygodę. – zagryzłam mocno wargę, żeby się nie rozpłakać. Plant stanął jak wryty i zrobił wielkie oczy, ale się nie odezwał. Szybko chwyciłam walizkę i bilet i poszłam do wyjścia. Zatrzymałam się jeszcze tylko aby dopakować buty i wtem ktoś złapał mnie za ramię.
-Dżej, nareszcie wróciłaś. Tak się martwiliśmy! – powiedział wesoło Jimmy i mnie przytulił.
-Puść mnie Jimmy… - wymamrotałam i próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku.
-Chwila, chwila, po co ci walizka? Przecież do samolotu jeszcze masz czas, a my cię zawieziemy… - spytał podejrzliwie.
-Nie – odparłam stanowczo – taksówka już po mnie jest.
-Co się dzieje? Jesteś jakaś nieswoja… - westchnął cicho Jimmy. Zaraz za nim stanęła reszta chłopaków. „Ratuję wam życie, to się dzieje” – pomyślałam.
-Muszę się po prostu jak najszybciej stąd wydostać.– poczułam gulę w gardle i już wiedziałam, że jeszcze chwila, a się rozpłaczę, więc szybko otworzyłam drzwi – Mam dość przebywania tutaj.
I już już miałam wyjść, kiedy za rękę złapał mnie Page.
-Ale Dżej… - zaczął rozpaczliwie.
-A szczególnie z tobą Jimmy! – wyszarpałam mu się i czym prędzej pobiegłam do czekającej na mnie taksówki. Rzuciłam bagaż na siedzenie i usiadłam obok.
-Na lotnisko… - zdążyłam powiedzieć w miarę słyszalnie i już dłużej nie byłam w stanie hamować łez. Taksówka ruszyła, a ja wbrew sobie odwróciłam się w kierunku domu. Jimmy wybiegł za samochodem, ale jechaliśmy już zbyt szybko żeby nas dogonił. Cała reszta stała jak wryta i nie wiedziała co robić. „I po cholerę się odwracałaś?” –skarciłam się w myślach. Nie chciałam tego widzieć. Podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęłam płakać, ukrywając twarz w dłoniach. Przecież oni są dla mnie jak rodzina.

***

               Na lotnisko dotarłam w godzinę, a to oznaczało jeszcze dwie godziny do samolotu. Włóczyłam się bez celu, ciągnąc za sobą walizkę. Zastanawiałam się czy chłopcy się domyślą, że coś jest nie tak, czy to wszystko ich dotknęło i rzeczywiście się do mnie nie odezwą? Przed oczami ciągle miałam ten wyraz twarzy Jimmyego kiedy mu powiedziałam, że mam go dość… Usiadłam na jakimś krześle i znów do moich oczy napłynęły łzy.

***

              Po paru dobrych godzinach byłam już w Massachusetts w Bostonie. Przez tą zmianę strefy straciłam poczucie czasu, ale po słońcu i tłumie ludzi doszłam do wniosku, że jest koło godziny 10:00. Dotarłam do budki telefonicznej i zadzwoniłam do mamy.
-Halo? – odezwała się po drugim sygnale.
-Mamusiu… - odetchnęłam z ulgą słysząc jej głos.
-Córeczko! Co u ciebie?
-Pamiętasz jak obiecałam, że niedługo się zobaczymy? – uśmiechnęłam się lekko.
-Oczywiście, że pamiętam. To było zaledwie dwa dni temu.
-Cóż, więc będę w domu za godzinę. Wezmę tylko taksówkę. – powiedziałam radośnie i na chwilę zapomniałam o całej nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce niedawno.
-Co? Za godzinę?! – pisnęła ze szczęścia – Jesteś już w Bostonie? Nie wierzę!
-Tak mamo, do zobaczenia za godzinę – z uśmiechem się rozłączyłam i zatrzymałam jadącą taksówkę. Tak się cieszę, że ją znów zobaczę. Wyglądałam przez okno z radością obserwując tak dobrze znane mi miasto. Nie sądziłam, że aż tak się za nim stęskniłam.
                Po godzinie dotarłam na miejsce. Zapłaciłam taksówkarzowi i szybko stanęłam przed swoim domem. Drzwi od razu się otworzyły, a w nich stanęła moja mama.
-Jane! – uśmiechnęła się szeroko.
-Mamusiu… - szepnęłam. Rzuciłam walizkę i w oka mgnieniu znalazłam się w objęciach matki.