niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 15

Cześć kochani! 

Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać na rozdział, ale w końcu wzięłam się w garść i go napisałam. 

Trochę mi przykro, że nie wyszło z konkursem, no ale trudno...

Miłego czytania! :)

                Nowy chłopak mamy, Eric, jest całkiem fajny. Widać, że o nią dba i ją kocha. Jest wysoki, dobrze zbudowany, ma czarne, krótko obcięte włosy i piwne oczy. Uroczo wyglądają z mamą w parze i widać, że są szczęśliwi.
-Proszę – powiedziała mama, stawiając herbatę na stole. Upiłam łyk i spojrzałam na nią wymownie.
-O nie, tylko nie ten wzrok córeczko…
-O tak, właśnie ten wzrok – poruszyłam znacząco brwiami – Opowiadaj jak się poznaliście.
-Eee no… - zaczęła mama. Ona czasami jest jak nastolatka, naprawdę. –Tak właściwie to poznaliśmy się już wcześniej w pracy, ale dopiero zaczęliśmy się spotykać parę dni temu.
-I dopiero teraz mi mówisz, że ktoś ci wpadł w oko? – udałam oburzoną. Szybko jednak się uśmiechnęłam widząc rozbawienie na twarzy Erica. W trakcie tej długiej opowieści dowiedziałam się, że poznali się w restauracji, gdzie mama pracuje jako kelnerka. Jej wybranek jest tam kucharzem od miesiąca. Na początku się do siebie uśmiechali i takie tam, aż w końcu on zaprosił ją na kolację i tak to się zaczęło. Nie jest to jakoś wykwintnie romantyczne, ale bardzo się cieszę z tego, że są razem.
-No a co u chłopaków? – spytała w końcu mama. A tak błagałam w duchu żeby to pytanie nie padło.
-Eee dobrze… koncerty zaczęli znowu. – skłamałam.
-A grają gdzieś niedaleko? Może się wybierzemy? – spojrzała na mnie z entuzjazmem.
-Nie, nie. Koncertują u siebie – rzuciłam szybko. Przecież nie mogłam jej powiedzieć, że mnie porwano, a ja uciekłam od chłopaków wrzeszcząc na nich żeby myśleli, że mnie zranili. – Masz pozdrowienia od Johna.
-O dziękuję. Co u niego?
-Chyba mnie polubił – starałam się uśmiechnąć. – Pytał o ciebie parę razy.
-Może coś sobie przypomniał z czasów naszej młodości – pokiwała głową.
-Nic nie wspominał jak na razie… - westchnęłam i ugryzłam się w język, ale chyba jednak trochę za późno. Mama tylko spuściła wzrok. Chyba podobało jej się za czasów, kiedy mieszkała z małym Johnem. Kiedy rozmawiałyśmy o chłopakach raz nazwała mojego przybranego wujka „malutkim kochanym braciszkiem”. Bardzo dotknęło ją rozstanie z nim, jednak musiała zamieszkać w Stanach ze względu na lepsze warunki dla młodej matki. Chciałabym ją pocieszyć, ale nie wiem jak… Czasem odnoszę wrażenie, że zniszczyłam poniekąd tej kobiecie życie, bo „urodziłam się za wcześnie”, ale wtedy przypominam sobie zdjęcie uśmiechniętej 18-latki z noworodkiem na rękach. W jej oczach widać wyraźną dumę, pewność siebie i matczyną miłość. Trzyma maleństwo ginące w grubym różowym kocyku i tuli je do piersi. Widać od razu, że bardzo je kocha. A tym noworodkiem na zdjęciu jestem ja. Tą uwiecznioną chwilę trzymam w specjalnym pudełku pod łóżkiem. Jest tam również moja pierwsza lalka, którą całą zamalowałam mazakiem na zielono, moja sukieneczka z okresu przedszkolnego, papierek po czekoladzie, którą dostałam od Jamesa - mojego przyjaciela z piaskownicy – oraz wiele innych rzeczy, kryjących za sobą niezapomniane chwile z przeszłości.
-Przepraszam was na moment – powiedziałam szybko i prawie biegiem poleciałam do swojego pokoju. Zaczęłam opróżniać wszystkie kieszenie i wyrzucać ich zawartość na łóżko. Papierki, papierki, patyczek po lizaku – cholera, nie ma. Otworzyłam swoją walizkę i z niej zaczęłam wszystko wyciągać. Książka, kartki, ubrania… nieeee, podpasek też nie szukam. W końcu otworzyłam portfel – bingo! Bilet na koncert Led Zeppelin, po którym poznałam chłopaków. To musiało znaleźć się w moim pudełku. Ostrożnie i z namaszczeniem wysunęłam je spod łóżka. Wpatrywałam się przez chwilę w jego zawartość, kalkulując czy wszystko jest na swoim miejscu, ale na szczęście nikt nic nie ruszał. Jakby się zastanowić to chyba nikt o nim nie wiedział poza mną i roztoczami spod łóżka. Wzięłam do rąk bilet i przyjrzałam mu się dokładnie. Na samym środku w górnej części widniało logo zespołu, niżej miejsce i data koncertu. Po prawe stronie widniał jeszcze kawałek ceny i zaznaczenie miejsca pod sceną, ale pan, który kasował bilety, nie potrafił urwać papierka w linii prostej i straciłam przez to prawie pół biletu. Uśmiechnęłam się lekko sama do siebie i schowałam ten kawałek zadrukowanej kartki z wartością sentymentalną do pudła. Zamknęłam je i wsunęłam na swoje miejsce.
                Kiedy zeszłam na dół w salonie panowała ożywiona rozmowa.
-Córciu, Eric chce nas zabrać do Hiszpanii, co ty na to? – spojrzała na mnie mama z uśmiechem, który zastąpił smutną minę sprzed pięciu minut.
-Do Hiszpanii? – zrobiłam wielkie oczy – Ale poważnie?!
-Jak najbardziej – odparł pewny siebie Eric.
-Jasne! Hiszpania to moje marzenie od kiedy pamiętam! – usiadłam w fotelu i czułam jak moje wargi rozciągają się w coraz szerszy uśmiech.
-Początek przyszłego miesiąca, pasuje wam?
-Oczywiście, że tak. Chyba nawet dostanę urlop – odparła mama. Polecę do Hiszpanii. Od zawsze chciałam się tam znaleźć chociaż na jeden dzień, a teraz to się spełni. Nie wierzę!

***
                Obudziło mnie głośne, ale krótkie pukanie do drzwi mojej sypialni. Ledwie zdążyłam otworzyć oczy, a w moim pokoju już było o jedną osobę więcej. Odruchowo zakryłam się kołdrą po sam nos, chociaż miałam na sobie piżamę.
-Wstaaaaaaaaajeeeeeemyyyyyyy! –zawołał radośnie chłopak stojący przed moim łóżkiem, wyraźnie niewzruszony tym, że była godzina 9:30. Przetarłam szybko oczy i spojrzałam na jego twarz.
-James! – pisnęłam radośnie i w ułamku sekundy rzuciłam mu się na szyję. Przyjaciel okręcił mnie parę razy i postawił na ziemi. Odsunął się na długość ramion i zmierzył badawczym wzrokiem.
-No, cała i zdrowa, masz szczęście – powiedział śmiertelnie poważnie, ale kąciki ust mu zadrżały.
-A jeśli wróciłabym bez oka to co? – uniosłam brew.
-To byśmy po nie wrócili – wyszczerzył się i ja zaczęłam się śmiać. Cały James. – Słyszałem, że wybrałaś się w podróż życia. Opowiedz mi wszystko wszystko.
-Wszystko wszystko? To może zacznę od tego, że się ubiorę – poklepałam go po ramieniu, ale ten nie zareagował – To znaczy, że masz wyjść.
-Jak byłaś mała to się mnie nie wstydziłaś – stwierdził z udawanym smutkiem.
-Idź sprawdź czy cię nie ma na dworze – wypchnęłam go za drzwi i szybko je zamknęłam na klucz. James, jak to on zaczął śpiewać jakieś smutne pieśni wymyślając na poczekaniu teksty. Tym razem wyszło:
„Dlaczego nie chcesz mojej pomocy
Ubrania spodni zaraz po nocy
I zamiast tego wyganiasz mnie za drzwi
Bym sprawdził czy… czy…”
-„Czy mój dzwonek zabrzmi?” – otworzyłam drzwi i parsknęłam śmiechem widząc go siedzącego po turecku na podłodze.
-Właśnie, poetko. Idziemy do baru na śniadanie – oznajmił wesoło James, podnosząc się z oporem z podłogi. Był niewiele wyższy ode mnie, ale strasznie chudy, jednak wciąż ważył więcej niż ja  (uff). Jego długie blond włosy zawsze idealnie prosto opadały na ramiona. Człowieku, jak ty to robisz, że zawsze układają się tak jak chcesz?
           Moja mama nie miała nic przeciwko zjedzeniu poza domem, co trochę mnie zdziwiło. Przeważnie zaczyna się gadka o „śmieciowym jedzeniu” i o tym jakie to niezdrowe. W trakcie jedzenia śniadania w naszym ulubionym barze zostałam zmuszona do opowiedzenia o swojej przygodzie z Led Zeppelin. James słuchał z szeroko otwartymi ustami i chyba nie dowierzał w niektórych momentach. Trochę faktów pominęłam, lepiej żeby nie wiedział o całowaniu się z Jimmym, porwaniu i paru innych historiach.
-I co było za tymi drzwiami? – spytał w końcu gdy skończyłam swoją opowieść.
-Nie mam pojęcia – wzruszyłam ramionami. – Mówiłam ci, że prawie mnie John przyłapał, a później jakoś tak wyszło, że nie miałam czasu sprawdzić.
James znów pokiwał głową z niedowierzaniem i chyba trochę podekscytowany tym co usłyszał poszedł zapłacić. Postanowiliśmy się jeszcze trochę powłóczyć po parku, jak to robiliśmy za dawnych lat. Nawet nasza ulubiona ławeczka stała w tym samym miejscu od dekady. W przeciągu kilku minut usłyszałam co najmniej 7 pomysłów na to, co może znajdować się za tajemniczymi drzwiami w domu Page’a.  Wysłuchałabym pewnie jeszcze więcej, ale w pewnej chwili podbiegł do nas mały kundelek merdający wesoło ogonkiem.
-Co byś chciał maluchu? – spytał mój przyjaciel i pogłaskał czworonoga. Ten zaszczekał raz i usiadł przed nami, wysoko unosząc pyszczek. Był zadbany, wyczesany i wyglądał dziwnie znajomo.
-Chwila… - spojrzałam uważnie na psa i zamarłam- To Roger! Ten piesek, o którym ci opowiadałam.
-Serio? Ale przecież mówiłaś, że tamten był brudny i zaniedbany, a ten wygląda jakby miał właściciela…
-Dam sobie rękę uciąć, że to Roger! Patrz – pokazałam mu łatkę na uchu psiaka. – Ale skąd on tu… Jezu.
Nagle po całym ciele przeszedł mnie dreszcz. Zerwałam się z ławki i zaczęłam szybko iść przed siebie.
-Dżej! Ej, co się dzieje? – zawołał James i pobiegł za mną, tak jak i piesek. Nic nie odpowiedziałam tylko pobiegłam w stronę domu i wpadłam do środka niczym antyterrorysta do budynku pełnego przestępców. To co zastałam w salonie zamieszało mi w głowie. Ktoś  siedział w fotelu i wesoło rozmawiał z moją mamą. Kiedy mnie zobaczył wstał na równe nogi i rozłożył ramiona jakby chciał mnie przytulić.
-Jane! –zawołał.
-Jimmy… - wyszeptałam.