Ogromna scena, przed którą pięćdziesiąt tysięcy ludzi czekało na mój
występ. Nigdy wcześniej nie grałam, nigdy nie siedziałam za bębnami, a teraz
mam zagrać solówkę. Dziwne, nawet bardzo dziwne. Ręce trzęsły mi się tak
bardzo, że ledwo utrzymywałam pałeczki. Ale wraz z pierwszym uderzeniem
zaczęłam wymiatać!
-Obudź się księżniczko – usłyszałam głos Roberta, na którego
kolanach spoczywała moja głowa. Otworzyłam wolno oczy, podniosłam się na
łokciach i rozejrzałam dookoła. Samolot wydawał się być pusty.
-Z tego co pamiętam to zasnęłam przy Jimmym. – wymamrotałam
po chwili.
-Tak, tak, ale Peter chciał z nim pogadać. – Robert
uśmiechnął się przepraszająco. - A my musimy już wstawać i idziemy na obiad.
Wszyscy już wyszli. – zachęcił mnie gestem ręki do wstania.
Przeczesałam włosy palcami, poprawiłam koszulkę i wyszłam z
samolotu. Poszliśmy do restauracji,
znajdującej się zaledwie ulicę od lotniska. Oczywiście podczas tej krótkiej
drogi nie obeszło się bez rozdania przez Zeppelinów kilku autografów.
Pomyślałam, że jeśli z nimi zostanę na dłużej to będę musiała się do tego
przyzwyczaić. Sama interakcja z fanami nie była taka denerwująca, chodziło
bardziej o nachalność niektórych ludzi. Jeżeli chodzi o dziewczyny to gdy tylko
zobaczyły mnie w towarzystwie chłopaków, zaczęły szeptać coś do siebie i
wytykać mnie palcami.
W restauracji mieliśmy już zarezerwowany stolik. Trochę
nieswojo czułam się widząc te wszystkie wykwintne i drogie dania. Byłam
przyzwyczajona do zwykłych domowych obiadów, dlatego taki luksus sprawił, że
poczułam się lekko zmieszana, a jednocześnie mile zaskoczona. Elegancko ubrani
kelnerzy poruszali się z niezwykłą zwinnością i gracją pomiędzy stolikami.
Slalomem omijali gości, aby donieść nam zamówienia lub zapytać czy mamy ochotę
na deser.
Najedzeni
opuściliśmy lokal i limuzyną pojechaliśmy do hotelu. Chłopcy mieli dać następnego dnia koncert,
więc musieli wypocząć. Jednak z tego co się o nich zdążyłam naczytać
wiedziałam, że ta noc nie będzie należała do spokojnych.
Weszliśmy do recepcji, gdzie za długim blatem stała śliczna
brunetka z przyklejonym sztucznym uśmiechem – typowa recepcjonistka. Peter zamienił z
nią parę słów, po czym dostał klucze do pokoi i wspólnie – biorąc ze sobą
bagaże- wsiedliśmy do windy. Miałam wrażenie, że jazda w górę nigdy się nie
skończy, ale w końcu było zbawienne ‘dzyń’, na którego dźwięk lekko się
zaśmiałam przez co spotkałam się z krytycznym spojrzeniem Bonhama. Gdy
znaleźliśmy się już na korytarzu przetarłam oczy ze zdziwienia. Znajdowaliśmy
się na najwyższym piętrze, w tak zwanej sekcji vip, drzwi z drzewa
mahoniowego, były w równej odległości,
na samym końcu znajdowało się ogromne okno do którego jeszcze nie miałam odwagi
podejść, ze względu na mój lęk wysokości, kolejnym plusem było to, iż cały
poziom był tylko dla nas. Dopiero po chwili spostrzegłam, że przy jednym z
pokoi stoi Peter i przygląda mi się, poczułam się trochę zażenowana, ponieważ
jego mina wyraźnie mówiła, iż ma mnie za idiotkę, jednak wszystko się zmieniło,
gdy przez jego twarz przebiegł niewielki uśmiech skierowany w moją stronę.
-Zazwyczaj jest tak, że chłopcy w czwórkę biorą jeden pokój,
a ja drugi. – zlustrował wzrokiem chłopaków, żeby przywołać ich do porządku. -
Pomyślałem jednak, że przyda ci się trochę prywatności i zarezerwowałem ci
osobne lokum. – po tych słowach wręczył mi klucz do którego doczepiony był
breloczek z moim imieniem.
-Świetnie… – odparłam bez większych emocji.
-No chyba, że nie chcesz… - spojrzał na mnie bez cienia
jakiegokolwiek uczucia. Miałam wrażenie, że ten człowiek podchodzi do
wszystkiego profesjonalnie i z kamienną twarzą.
-Ależ oczywiście, że chcę! – wyrzuciłam te słowa tak szybko,
w obawie, że mężczyzna się rozmyśli. -Dzięki Bogu, że pan o tym pomyślał! –
wymusiłam trochę zbyt szeroki uśmiech, przez co rozbolały mnie policzki.
-Przyjdź wieczorem do nas – uśmiechnął się Robert, gdy
otwierałam drzwi.
Nic na to nie
odpowiedziałam, tylko nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Odłożyłam walizkę
i rzuciłam się na łóżko stojące na środku pokoju. Leżałam zupełnie nieruchomo,
gapiąc się w sufit i próbując sobie wszystko poukładać. Tyle się dzisiaj
działo, ale chyba wreszcie czuję się szczęśliwa. Odnalazłam wujka – jedyną
rodzinę poza matką. Mimo tych kilku
godzin nadal ciężko mi było uwierzyć, że poznałam tak sławnych ludzi. To pewnie
sen i jutro obudzę się w swoim łóżku.
„Muszę się ogarnąć” – westchnęłam głośno i poszłam do
łazienki. Przebrałam się, przemyłam twarz i uczesałam włosy. Nie wiem o której
dokładnie miałam zawitać u chłopaków, więc poszłam na wyczucie. Chyba trafiłam
w idealnym momencie. Zapukałam nieśmiało i gdy usłyszałam upragnione ‘proszę’
znalazłam się w środku. Zeppelini otwierali właśnie Daniels’a i kolejną paczkę
papierosów. Znów poczułam się nieswojo, gdyż w moim domu nigdy nie było
nikotyny, a alkohol pojawiał się tylko w jakieś ważniejsze dni. Wszyscy
przywitali mnie z entuzjazmem, a ja uśmiechając się niepewnie, usiadłam na
kanapie obok Johnes’a. Wesołe pogawędki trwały, a ja stopniowo się
rozluźniałam. Dostałam do ręki kubek Jack’a, którego wolno sączyłam łyk po
łyku. W między czasie Bonzo zawołał Jimmy’ego na stronę, który posłusznie poszedł, a wrócił jeszcze
szczęśliwszy.
Nagle do apartamentu wszedł Peter otoczony kilkoma
dziewczynami. Jedne z nich na pewno były bliźniaczkami. Ten sam wygląd twarzy,
ostry makijaż i tlenione włosy. Towarzyszki Petera od razu czuły się jak u
siebie. Przez chwilę myślały, że jestem jedną z nich, jednak przez mój dystans
do nich od razu straciły zapał.
-No to zaczynamy imprezę panowie – oznajmił zacierając ręce,
a przyprowadzone kobiety szybko dosiadły się do chłopaków. Gwałtownie stanęłam
na równe nogi z myślą o opuszczeniu tego pokoju.
-Muszę już iść – oznajmiłam półgłosem, dlatego usłyszał mnie
tylko Jimmy znajdujący się najbliżej mnie. Musiałam przedostać się przez wąską
szczelinę między kanapą a stolikiem, byłam już gotowa jednak za rękaw chwycił
mnie Jimmy.
-Zostań, proszę. Noc jeszcze młoda. – wymamrotał, patrząc na
mnie rozszerzonymi źrenicami
-Wybacz, ale jestem zmęczona. – odwróciłam się i czym
prędzej wróciłam do siebie.
Naprawdę chciało mi się spać, a tamte groupies, jak mniemam,
dały mi okazję żeby wyjść. Położyłam się plackiem na łóżko z nadzieją, że zasnę
w spokoju. Niestety bardzo się myliłam. Po chwili rozległy się jęki i i głośne
wzdychania kobiet oraz śmiechy. Uwielbiam Led Zeppelin, ale w tamtym momencie
zaczęłam na nich kląć wszystkimi znanymi mi przekleństwami. Jakby tego było
mało, co jakiś czas ktoś uderzał różnymi rzeczami o ścianę. Niewiele brakowało,
a wstałabym z łóżka i powędrowała do nich, żeby
wszystko im wygarnąć, ale powstrzymywała mnie myśl o możliwości
wpadnięcia w sam środek jakiejś orgii, zresztą nie chciałam się za bardzo
narażać wujkowi, przecież równie dobrze mógł mnie zostawić w jakimś odległym
zakątku świata. Schowałam głowę pod poduszkę, zakrywając sobie uszy. Dużo czasu
zleciało nim zasnęłam.
Obudziły
mnie promienie słońca świecące mi prosto w oczy. Moją pierwszą myślą było
„pieprzone słońce”, bo wiedziałam, że już nie pośpię dłużej. Ogarnęłam się,
ubrałam i ze strachem poszłam do chłopaków. Bałam się tego, co tam zastanę.
Czułam, że będzie brud, syf i laski z wczorajszej nocy. Jednak to co zobaczyłam
zamurowało mnie. Idealny porządek, Bonzo i Robert spali w łóżkach, Jimmy na
podłodze, a John coś czytał.
-Kiedy będzie próba? – zapytałam w pewnej chwili Johnes’a.
-Za pół godziny – odpowiedział patrząc na zegarek – Trzeba
ich obudzić… - westchnął głęboko. - Wstawać leniwce jedne! Idziemy na próbę! –
zaczął ściągać z nich kołdry.
Wszyscy zerwali się na równe nogi. Bonham chyba nadal nie był
zadowolony z mojej wizyty, wnioskuję to z jego miny na mój widok, natomiast
Jimmy uśmiechnął się szeroko i wskazał mi kciuk uniesiony w górę.
Zjedliśmy
śniadanie i pojechaliśmy do miejsca, gdzie wieczorem mieli grać. Była to
ogromna sala, która spokojnie pomieści kilka tysięcy ludzi. Ekipa w mgnieniu
oka rozstawiła cały sprzęt na scenie i Zeppelini byli gotowi do próby. Zaczęli od ‘Communication breakdown’ i widać,
że już na wstępie się świetnie bawili. Jimmy co jakiś czas mierzył mnie
wzrokiem, Plant się uśmiechnął, John również, a Bonzo całkowicie zatracił się w
swojej pasji. Zagrali jeszcze kilka utworów, co zakończyli wspaniałym ‘Baby I’m
gonna leave you’. Zawsze przy tej
piosence się uspokajam i zaczynam dumać nad wieloma sprawami. Nagle pomyślałam
o mamie… Ciekawe co teraz robi. Została w domu, zostawiłam ją samą. Pewnie
biedna się o mnie zamartwia. Po co w ogóle się w to pakowałam?
-Nad czym tak myślisz? – Page znalazł się nagle przy mnie.
-Jezu! Nie strasz mnie! – odwróciłam się gwałtownie czując
na sobie czyiś oddech.
-Wystarczy ‘Jimmy’ – zaśmiał się.
-Haha, bardzo śmieszne. – zaśmiałam się sztucznie. -
Zapamiętaj jedno: nigdy, ale to przenigdy nie wyrywaj mnie z zamyślenia, bo
może się to dla ciebie źle skończyć. – rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie i
uśmiechnęłam się. – A teraz przepraszam panów na chwilę, ale muszę wyjść.
-Gdzie idziesz? – zaciekawił się Robert.
-Przed siebie. – odparłam szybko i nie czekając na dalsze
reakcje wyszłam.
Nie znałam miasta,
nie wiedziałam nawet na jakiej ulicy się znajduję. Podszedł do mnie jakiś
bezdomny, malutki kundelek. Przeszłam parę ulic, a piesek wciąż mi towarzyszył.
Przykucnęłam na chwilkę żeby go pogłaskać, bo patrzył na mnie swoimi wielkimi
oczyma.
-Czemu za mną idziesz mały? – zapytałam, jakby miał mi
odpowiedzieć. Dżej, pies nie gada, ogarnij się. Poczochrałam go po głowie, a on
zamerdał zabłoconym ogonem. Patrzył na mnie tak, jakby chciał się uśmiechnąć i
powiedzieć ‘głowa do góry’. Wtedy
zmiękło mi serce. Wzięłam go na ręce, pomimo tego, że był cały brudny i
chciałam wrócić, ale za cholerę nie wiedziałam jak. I co teraz? Oddalając się
od sali w ogóle nie skupiłam się na drodze, bo na zmianę myślałam o mamie i
podążającym za mną psie. „Fuck!” – to jedyne słowo przychodzące mi na myśl.
Wiedziałam, że zdenerwowanie teraz nic mi nie da, więc postanowiłam zachować
zimną krew. Wsadziłam jedną rękę do kieszeni, w drugiej nadal trzymałam psa i
zaczęłam intensywnie myśleć. Jedyne co mi przyszło do głowy, to to, że mogę
kupić jakąś mapę tego miasta i może to mi choć trochę pomoże, a i oczywiście
kupię karmę dla tego wygłodzonego zwierzęcia.