czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział 1

Dzień dobry! Historia opisana na blogu jest tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Ten rozdział jest dość krótki, ale postaram aby następne były dłuższe. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)

Weszłam do słynnego samolotu Zeppelinów „Starships”. Nadal nie wierzyłam, że moim najbliższym i jedynym wujkiem jest nie kto inny jak John Bonham. Okropnie się namęczyłam szukając dokładnych informacji o Led Zeppelin, jeździłam za nimi, parę razy nawet udało mi się wejść na koncert bez biletu. Właściwie to dobrze, że mieli tyle fanów, ktoś mógł sobie pomyśleć, że po prostu tak wielbię ich muzykę, iż muszę być wszędzie tam gdzie moi idole. Miałam kilka sytuacji, gdzie większość osób przed wejściem po prostu znałam bliżej, bądź tylko z widzenia. Ale właśnie tego dnia udało mi się wślizgnąć za kulisy. Miałam ze sobą zdjęcie, które znalazłam w starym albumie. Przedstawiało ono moją mamę i Bonhama podczas jednej z imprez. Nie było jednak zbyt wyraźne, dlatego miałam sporo wątpliwości zanim odważyłam się w ogóle mu je pokazać. Z początku Jimmy mi nie wierzył, jestem pewna, że uznał mnie za jedną z tych stukniętych fanek, które chcą wrobić w coś wielkich artystów. W końcu jednak rozpoznał moją mamę i zaczął wszystko tłumaczyć perkusiście. Wtedy go olśniło, jednak nadal starał się zachować zimną krew. Szczerze mówiąc spodziewałam się chociaż ciepłego uśmiechu z jego strony, a zamiast tego otrzymałam jedynie dezaprobatę na wieść o tym, że mogłabym lecieć z nimi do Irlandii. Znalazłam go wreszcie!  Chociaż cholernie boli to, że mnie nie chce… Po prostu nie chce. Tak naprawdę gdyby nie pozostali, wróciłabym do domu. A teraz? Siedzę na kanapie w luksusowym samolocie, obok mnie Jimmy, na podłodze Robert, w łazience John, a Bonzo traktuje mnie jak powietrze. Ale to nic, ma prawo być zły, jak ni stąd ni zowąd pojawia się laska, która oczekuje od niego miłości…
                Z natury jestem ciekawska, toteż teraz postanowiłam obejrzeć więcej ‘pomieszczeń’ tej cudownej latającej maszyny. Trafiłam do kuchni. Tak naprawdę było to kilka niewielkich półek odgrodzonych małą ścianką (jednak można było się za nią schować). „Jak już tu jestem to zrobię sobie herbaty” – jak pomyślałam, tak też zrobiłam. Nastawiłam wodę i oparłam się o blat. Samolot już od jakiś 10 minut był w powietrzu. Po chwili przyszedł Jimmy ubrany w biały T-shirt, jeansowe spodnie i lekko starte trampki. Stanął naprzeciw mnie, opierając się plecami o ściankę. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głowy.
-Cieszę się, że lecisz z nami. - powiedział po chwili.
-Gdyby nie ty, Robert i John, zostałabym w domu… Dziękuję- uśmiechnęłam się lekko.
-Powiem ci w sekrecie, że Bonza nie jest trudno przekonać do pewnych spraw. Bardzo łatwo ulega wpływom. Jakbym kazał mu rzucić w kogoś jedzeniem to zrobił by to bez namysłu – zaśmiał się Page, a ja wraz z nim. Nastała chwila ciszy, którą przerwał gwizd czajnika z zagotowaną wodą.
-Chcesz herbaty? – zapytałam sięgając po kubek.
-Chętnie. Wyciągnę cukier. – to powiedziawszy wyciągnął rękę ku szafce stojącej za mną i przypadkowo dotknął moich pośladków. Odruchowo odsunęłam się gwałtownie, a Jimmy tylko zachichotał i powiedział „wybacz”. Uśmiechnęłam się pobłażliwie, niczym do małego niegrzecznego chłopca, wzięłam kubek i zapominając o chęci zwiedzenia samolotu, wróciłam na kanapę.
-To może coś pośpiewamy? – zaproponował Jones, wracając z długiej wyprawy do łazienki.
-Co byś chciała od nas usłyszeć, Dżej?- spytał Robert.
-Emmm… Może Dazed and Confused. – odparłam szybko. Jimmy i John od razu złapali gitary i zaczęli grać, a Plant pięknie śpiewać. Siedziałam z podkulonymi nogami, popijając łykami herbatkę i kołysając się do rytmu.
-Śpiewaj z nami Bonzo – zachęcił go Robert.
- Nie chcę – odburknął.
-No weź, nie psuj zabawy – ciągnął dalej wokalista. Bonham tylko wymamrotał coś pod nosem.
-Zawsze chciałeś…
-Ale dzisiaj nie mam, kurwa, ochoty! – krzyknął John i udał się do sypialni.
-Co ty odpierdalasz?! – oburzył się Jimmy, jednak w odpowiedzi usłyszał zamykane drzwi. W tym momencie ucichły również gitary.
-To moja wina… nie powinnam była zaczynać tej szopki – spuściłam smętnie głowę. Chłopcy chcieli coś powiedzieć, ale przerwał im komunikat pilota: „Za godzinę lądujemy w Belfast”.
Zamknęłam oczy i oparłam głowę na kanapie. Poczułam przy sobie niesamowite ciepło. Nie otwierając oczu wiedziałam, że był to Jimmy.
-Nic tutaj nie jest twoją winą, a jemu przejdzie – wyszeptał tuląc mnie do siebie. On jest trochę jak… taki wielki podgrzewany pluszowy miś. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam w tej pozycji, ale musiało to być stosunkowo szybko. Miałam bardzo długi, piękny sen o tym, że gram na perkusji na scenie przed największą publicznością świata.

2 komentarze:

  1. Końcówka to mistrzostwo. <3 Resztę napisałam Ci na priv, czekam na moją ulubioną scenę w samolocie #spojler_biczys XD /Cammi. XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo mi się podoba :3
    Dodaję do linków :D
    /Bellatrix z l-p-i-s-m.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń