Bardzo wolno się odwróciłam. Za mną stał Jones w piżamie,
który w ręku trzymał świeczkę.
-Co robisz? – spytał unosząc brew.
-Eeee szukam wsuwki, bo szłam do łazienki i mi wypadła z
ręki –palnęłam szybko i udawałam, że szukam czegoś na podłodze. –O, znalazłam!
-No dobrze, tylko zgaś później światło – pokiwał głową John.
Nie do końca wiem czy kupił moją wymówkę, ale uważnie mi się przypatrywał.
Szybko wstałam na nogi i zamknęłam się w łazience. Uff, o mały włos. Odkręciłam
wodę i umyłam twarz. Wolnym krokiem wróciłam do pokoju. O co może chodzić?
Czemu te drzwi są zamknięte i nieudolnie ukryte w kolorze ściany? I tak się
tego dowiem!
Rano obudził mnie okropny kaszel. Ktoś za moją ścianą chyba
się dusił. Zerwałam się z łóżka i w jednej sekundzie byłam w pokoju obok.
Johnes leżał na łóżku i był prawie siny, więc szybko pomogłam mu usiąść.
-Nie wyglądasz najlepiej – pokiwałam głową.
-Źle się czuję. – powiedział w końcu John gdy przestał
kaszleć. – Nie dam rady iść na gokarty.
-Gokarty? Jakie gokarty? – uniosłam brew.
-Nie, nic – odparł szybko Jones. W tej chwili do pokoju
wszedł Jimmy i Robert.
-Wszystko w porządku stary?
-Nie czuję się zbyt dobrze –westchnął. –Przez kaszel
wypluwam płuca i głowa mi pęka.
-To zadzwonię po lekarza, musi cię obejrzeć – powiedział
Jimmy i szybko wyszedł z pokoju.
-Robert posiedź z nim, a ja zrobię mu herbaty z miodem
–westchnęłam i poszłam do kuchni. Słyszałam
jak Jimmy nieudolnie próbuje poderwać kogoś przez telefon. On chyba żadnej
okazji nie przepuści. Zrobiłam herbaty, dodałam miodu i zaniosłam chorowitkowi
na górę. Siedział biedny z podkrążonymi oczami, które wyraźnie dawały do
zrozumienia, że się przeziębił. Pił herbatę wolno, małymi łyczkami, więc nawet
gdy się przebrałam, uczesałam i obiegłam cały dom, nadal ją pił.
Po jakiś dwudziestu minutach zadzwonił dzwonek. Jimmy
otworzył i przyprowadził do pokoju dosyć młodą kobietę.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się lekko – jestem doktor Taylor.
Na pierwszy rzut oka nie wyglądała jak „typowy lekarz”. Bez
białego fartucha, plakietki i stetoskopu na szyi. Tak zapewne większość
wyobraża sobie osoby w tym zawodzie. Doktor Taylor miała na sobie koszulkę z
kołnierzykiem, zapinaną na 3 guziki pod szyją i bez rękawów, czarną apaszkę pod
szyją oraz prostą granatową spódniczkę sięgającą przed kolana.
-Tutaj mamy tego biedaka, który wczoraj rzucił się na lody
jak oszalały – machnął ręką Jimmy, wskazując
na Johna.
-Lody? Jakie lody? – uniosłam brew zerkając na chłopaków.
-Spałaś już – powiedział spokojnie Robert. Jak mogli zjeść
lody beze mnie?
-No ładnie panie…
-John, proszę mi mówić John – zakaszlał.
-Tak, panie John – lekarka wyciągnęła ze swojej skórzanej
torby stetoskop. – Proszę zdjąć koszulkę.
Jones posłusznie wykonał polecenie.
-Ale nie musi pan napinać mięśni żeby mi imponować –
zachichotała i zaczęła go osłuchiwać. John Paul grzecznie siedział i poddał się
wszystkim badaniom. Coś mi się wydaje, że lekarka chyba wpadła mu w oko.
Prawda, była bardzo ładna. Miała falowane blond włosy padające do ramion,
okulary na brązowych oczach i zgrabną figurę. Była dość niska, ale to nikomu nie
przeszkadzało.
-No, może się pan ubrać – powiedziała lekarka – Ma pan
anginę, przepiszę antybiotyk. A i proszę leżeć w łóżku, żeby się nie
przemęczać. Za parę dni powinien pan wyzdrowieć.
-Dziękuję bardzo – John założył koszulkę – a jak już
wyzdrowieję to da się pani wyciągnąć na kawę?
Lekarka zarumieniła się lekko.
-Możliwe. Proszę mi mówić Roxy –uśmiechnęła się.
-John.
-No więc ja już będę lecieć, a ty John grzecznie leż – znów
się uśmiechnęła i wyprostowana z głową ku górze dała się odprowadzić Jimmy’emu
do drzwi.
-No ładnie stary – powiedział z dumą Robert i usiadł na
skraju łóżka. - To twoja pierwsza?
Chyba liczył na jakąś odpowiedź, ale Jones tylko wzruszył
ramionami i nakrył się kołdrą po sam nos.
-No powieeeeeedz – ciągnął dalej blondyn – Nie będziesz już
prawiczkiem?
-Zamknij paszczęki, bo ci ten język w dupę wsadzę – odgryzł
się w końcu chory. Robert tylko machnął
ręką i wyszedł z pokoju, a ja tuż za nim prawie niezauważalnie. Schodząc na dół
omal nie zostałam staranowana przez Bonza, który wbiegał na górę co trzy
schodki. Wszedł szybko do pokoju, z którego przed chwilą wyszłam.
-Co się dzieje?! Umierasz?! –zaczął krzyczeć z rozpaczą
John.- Nie umieraj!
-To tylko angina… - usłyszałam cieniutki głosik Jonesa.
-Jak umrzesz to cię zabiję! – ciągnął dalej bębniarz.
-A jak mnie zabijesz to ci ucieknę – powiedział
sarkastycznie John. Zachichotałam pod nosem słysząc te głupie teksty i
powędrowałam do salonu.
Nazajutrz
obudziły mnie wesołe krzyki dochodzące z dworu. Czy nie mogę chociaż raz się porządnie
wyspać? Odsłoniłam okno i na moment oślepłam przez promienie słoneczne. Gdy
moje oczy przyzwyczaiły się do światła rozejrzałam się po ogrodzie – nikogo nie
było. Wyszłam więc na korytarz i poszłam w stronę innego okna, a w między
czasie przez otwarte drzwi zauważyłam smacznie śpiącego Jonesa. Niech śpi,
biedaczek. Otworzyłam okno i to co zobaczyłam przerosło moje wszelkie
oczekiwania, a chłopcy bawili się w najlepsze. Spodziewałabym się po nich
bardzo wiele, ale nie ujeżdżania krowy!
-Cześć Dżej! – zawołał Robert. – chodź pojeździć z nami!
-Chyba sobie ża… - zaczęłam, ale przerwało mi donośne
„MUUUUUUUU”. Oczywiście Robert, Jimmy i John zaczęli tak się chichrać, że ptaki
pouciekały z drzew, a ten ostatni spadł z krowy na ziemię i mimo to, nadal się
śmiał. Czyżby pili? Ale tak z rana?____________________________________________________
A już tak dodatkowo: zapraszam do zajrzenia na stronę mojego zespołu :) może spodoba wam się to co gramy, jeśli tak, to łapki w górę na Hevelios ^^ (link będzie również umieszczony w zakładce "Kontakt")