poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 9



       Bardzo wolno się odwróciłam. Za mną stał Jones w piżamie, który w ręku trzymał świeczkę.
-Co robisz? – spytał unosząc brew.
-Eeee szukam wsuwki, bo szłam do łazienki i mi wypadła z ręki –palnęłam szybko i udawałam, że szukam czegoś na podłodze. –O, znalazłam!
-No dobrze, tylko zgaś później światło – pokiwał głową John. Nie do końca wiem czy kupił moją wymówkę, ale uważnie mi się przypatrywał. Szybko wstałam na nogi i zamknęłam się w łazience. Uff, o mały włos. Odkręciłam wodę i umyłam twarz. Wolnym krokiem wróciłam do pokoju. O co może chodzić? Czemu te drzwi są zamknięte i nieudolnie ukryte w kolorze ściany? I tak się tego dowiem!
        Rano obudził mnie okropny kaszel. Ktoś za moją ścianą chyba się dusił. Zerwałam się z łóżka i w jednej sekundzie byłam w pokoju obok. Johnes leżał na łóżku i był prawie siny, więc szybko pomogłam mu usiąść.
-Nie wyglądasz najlepiej – pokiwałam głową.
-Źle się czuję. – powiedział w końcu John gdy przestał kaszleć. – Nie dam rady iść na gokarty.
-Gokarty? Jakie gokarty? – uniosłam brew.
-Nie, nic – odparł szybko Jones. W tej chwili do pokoju wszedł Jimmy i Robert.
-Wszystko w porządku stary?
-Nie czuję się zbyt dobrze –westchnął. –Przez kaszel wypluwam płuca i głowa mi pęka.
-To zadzwonię po lekarza, musi cię obejrzeć – powiedział Jimmy i szybko wyszedł z pokoju.
-Robert posiedź z nim, a ja zrobię mu herbaty z miodem –westchnęłam i poszłam do kuchni.  Słyszałam jak Jimmy nieudolnie próbuje poderwać kogoś przez telefon. On chyba żadnej okazji nie przepuści. Zrobiłam herbaty, dodałam miodu i zaniosłam chorowitkowi na górę. Siedział biedny z podkrążonymi oczami, które wyraźnie dawały do zrozumienia, że się przeziębił. Pił herbatę wolno, małymi łyczkami, więc nawet gdy się przebrałam, uczesałam i obiegłam cały dom, nadal ją pił.
Po jakiś dwudziestu minutach zadzwonił dzwonek. Jimmy otworzył i przyprowadził do pokoju dosyć młodą kobietę.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się lekko – jestem doktor Taylor.
Na pierwszy rzut oka nie wyglądała jak „typowy lekarz”. Bez białego fartucha, plakietki i stetoskopu na szyi. Tak zapewne większość wyobraża sobie osoby w tym zawodzie. Doktor Taylor miała na sobie koszulkę z kołnierzykiem, zapinaną na 3 guziki pod szyją i bez rękawów, czarną apaszkę pod szyją oraz prostą granatową spódniczkę sięgającą przed kolana.
-Tutaj mamy tego biedaka, który wczoraj rzucił się na lody jak oszalały – machnął ręką Jimmy, wskazując  na Johna.
-Lody? Jakie lody? – uniosłam brew zerkając na chłopaków.
-Spałaś już – powiedział spokojnie Robert. Jak mogli zjeść lody beze mnie?
-No ładnie panie…
-John, proszę mi mówić John – zakaszlał.
-Tak, panie John – lekarka wyciągnęła ze swojej skórzanej torby stetoskop. – Proszę zdjąć koszulkę.
Jones posłusznie wykonał polecenie.
-Ale nie musi pan napinać mięśni żeby mi imponować – zachichotała i zaczęła go osłuchiwać. John Paul grzecznie siedział i poddał się wszystkim badaniom. Coś mi się wydaje, że lekarka chyba wpadła mu w oko. Prawda, była bardzo ładna. Miała falowane blond włosy padające do ramion, okulary na brązowych oczach i zgrabną figurę. Była dość niska, ale to nikomu nie przeszkadzało.
-No, może się pan ubrać – powiedziała lekarka – Ma pan anginę, przepiszę antybiotyk. A i proszę leżeć w łóżku, żeby się nie przemęczać. Za parę dni powinien pan wyzdrowieć.
-Dziękuję bardzo – John założył koszulkę – a jak już wyzdrowieję to da się pani wyciągnąć na kawę?
Lekarka zarumieniła się lekko.
-Możliwe. Proszę mi mówić Roxy –uśmiechnęła się.
-John.
-No więc ja już będę lecieć, a ty John grzecznie leż – znów się uśmiechnęła i wyprostowana z głową ku górze dała się odprowadzić Jimmy’emu do drzwi.
-No ładnie stary – powiedział z dumą Robert i usiadł na skraju łóżka. - To twoja pierwsza?
Chyba liczył na jakąś odpowiedź, ale Jones tylko wzruszył ramionami i nakrył się kołdrą po sam nos.
-No powieeeeeedz – ciągnął dalej blondyn – Nie będziesz już prawiczkiem?
-Zamknij paszczęki, bo ci ten język w dupę wsadzę – odgryzł się w końcu  chory. Robert tylko machnął ręką i wyszedł z pokoju, a ja tuż za nim prawie niezauważalnie. Schodząc na dół omal nie zostałam staranowana przez Bonza, który wbiegał na górę co trzy schodki. Wszedł szybko do pokoju, z którego przed chwilą wyszłam.
-Co się dzieje?! Umierasz?! –zaczął krzyczeć z rozpaczą John.- Nie umieraj!
-To tylko angina… - usłyszałam cieniutki głosik Jonesa.
-Jak umrzesz to cię zabiję! – ciągnął dalej bębniarz.
-A jak mnie zabijesz to ci ucieknę – powiedział sarkastycznie John. Zachichotałam pod nosem słysząc te głupie teksty i powędrowałam do salonu.
                Nazajutrz obudziły mnie wesołe krzyki dochodzące z dworu. Czy nie mogę chociaż raz się porządnie wyspać? Odsłoniłam okno i na moment oślepłam przez promienie słoneczne. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła rozejrzałam się po ogrodzie – nikogo nie było. Wyszłam więc na korytarz i poszłam w stronę innego okna, a w między czasie przez otwarte drzwi zauważyłam smacznie śpiącego Jonesa. Niech śpi, biedaczek. Otworzyłam okno i to co zobaczyłam przerosło moje wszelkie oczekiwania, a chłopcy bawili się w najlepsze. Spodziewałabym się po nich bardzo wiele, ale nie ujeżdżania krowy!
-Cześć Dżej! – zawołał Robert. – chodź pojeździć z nami!
-Chyba sobie ża… - zaczęłam, ale przerwało mi donośne „MUUUUUUUU”. Oczywiście Robert, Jimmy i John zaczęli tak się chichrać, że ptaki pouciekały z drzew, a ten ostatni spadł z krowy na ziemię i mimo to, nadal się śmiał. Czyżby pili? Ale tak z rana?

 ____________________________________________________

A już tak dodatkowo:  zapraszam do zajrzenia na stronę mojego zespołu :) może spodoba wam się to co gramy, jeśli tak, to łapki w górę na Hevelios ^^ (link będzie również umieszczony w zakładce "Kontakt")

środa, 20 sierpnia 2014

Robert!

Dziś swe 66 urodziny kończy nie kto inny jak Robert Plant! Wszystkiego najlepszego staruszku :D I dużo siły na koncerty. Oczywiście, chociaż jednego w Polsce!

 ♥♥♥





niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 8

Przepraszam za długą nieobecność, ale realizowałam parę planów wakacyjnych :) Koncert, przyjazd przyjaciółki i wyjazd... No, ale już jestem! :D Tęskniłam za Wami.

Swoją drogą przypominam o zakładce "Kontakt". 

Miłego czytania!




   Spałam bardzo dobrze tej nocy. No przynajmniej tak mi się wydawało, póki powieki miałam zamknięte. Ze snu wyrwała mnie przerażająca myśl, która momentalnie postawiła mnie na nogi.
-Roger! – wydawało mi się, że krzyknęłam, ale widocznie bezgłośnie, gdyż strasznie zaschło mi w gardle. Jak szybko wstałam, tak szybko wróciłam na miejsce, bo zakręciło mi się w głowie. Nie powinnam tak gwałtownie się podnosić. Kiedyś przez to omal nie rąbnęłam głową w kant szafki.
Zakryłam twarz poduszką i starałam się zatrzymać wirujący mi w głowie świat. Ale chwila… skąd tu poduszka… Usiadłam wolno, jak się okazało, na łóżku i rozejrzałam wokoło.
-Przenieśli mnie… a mówiłam, nie tykać – powiedziałam sama do siebie, głaszcząc rękami mięciutką pościel.
Powędrowałam do kuchni. Po drodze musiałam wyminąć parę przeszkód, jak na przykład Roberta, Jimmy’ego i Johna Paula. Ten pierwszy spał na podłodze z nogami na fotelu, drugi leżał jak długi w poprzek korytarza, a trzeci zwinięty w kulkę obok. Bonzo wygodnie drzemał na kanapie, a Petera jak zwykle nie było. Powstrzymałam się przed bardzo silną pokusą obudzenia ich.
Szklanką wody zaspokoiłam pragnienie, jednak nie myśli. Ciągle dręczyło mnie to, że nie ma obok psa i pewnie znów włóczy się gdzieś po okolicy, biedaczek. Nieobecność zwierzątka nie dawała mi spokoju, jak i to, że znów nazwałam go Roger. A może jednak powinien się tak nazywać? Wiem jedno: jeśli będę sobie tak stać i dumać to na pewno go nie znajdę.
-Nad czym tak myślisz? – usłyszałam nagle głos wujka. (Wujka? Dziwnie to zabrzmiało.)
-Ale mnie wystraszyłeś! – odetchnęłam głośno i oparłam się plecami o szafki- A no wiesz… nie odniosłeś może wrażenia, że kogoś nam brakuje?
-Chyba nie - wzruszył ramionami i wstawił wodę – Chodzi o Petera? Jego prawie nigdy rano nie ma, zawsze gdzieś znika. Tyle co raz obudziliśmy się przed nim, bo dzień wcześniej spił się do nieprzytomności i umierał na kaca.
-Nie chodzi mi o Petera… Do jego nieobecności już się przyzwyczaiłam. – machnęłam ręką.
-Jimmy jest, John jest, Robert też, piloci chyba też są – wyliczył na palcach – ja jestem.
-Chodzi mi o Rogera – rzuciłam w końcu.
-A Roger to? – zerknął na mnie niepewnie.
-Taki mały, beżowo brudny, na czterech chodzi. Kojarzysz?
-A braliśmy ze sobą jakieś dziecko?! – zrobił wielkie oczy John. W tym momencie uderzyłam się dłonią w czoło. Chyba serio nie załapał.
-Roger, pies, cztery łapy, beżowa i brudna sierść. – zaczęłam mu wolno tłumaczyć.
-Aaaaaaaaa – kiwnął głową John, gdy wyraźnie go olśniło. – Nie widziałem.
Wtedy gwizd czajnika przerwał nam rozmowę. Bonzo zalał sobie kawę, a ja podsunęłam mu kubek z listkiem herbaty, prosząc aby też mi wlał. Z czystym sercem mogę powiedzieć, że jestem uzależniona od herbaty.
-Co zamierzasz zrobić? – spytał Bonham kierując się w stronę kanapy, przeczuwając, że pójdę za nim.
-Nie mam zielonego pojęcia… - westchnęłam smutno.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. John chyba się do mnie przekonał i zrozumiał, że nie jestem tu po to, żeby zniszczyć mu karierę, tylko po to, żeby poznać lepiej swoją rodzinę. Podczas tej rozmowy zostałam poinformowana, że mają teraz przerwę w trasie i zatrzymamy się w willi Jimmy’ego.  Ale gdzie się ona znajdowała to już się nie dowiedziałam. Czyżby rządowy sekret?
-A nie miał się odbyć jeszcze jeden koncert? – spytałam po chwili namyślenia.
-Nie – rzucił szybko Robert. –Nie uznajemy koncertów w miastach gdzie bilety się nie sprzedały lub gdzie jest duża populacja chętnych do nielegalnego nagrywania występu oraz sprzedawania takich nagrań dla własnej korzyści. 
-No proszę, dosyć poważnie do tego podchodzicie. -zauważyłam.
-Nie chcemy żeby ktoś zarabiał naszym kosztem podczas gdy my harujemy ciężko - pokiwał głową Robert.
-No i słusznie - uśmiechnęłam się szeroko.
     Koło południa staliśmy już przed domem Page’a. Dom jest tutaj niezbyt trafnym określeniem, bardziej pasowałoby coś w stylu „w pizdu wielki dom” lub po prostu „willa”. Wielkie zaokrąglone ku górze okna, trochę jak w stylu romańskim, świetnie wpasowały się w murowane ściany budynku. Dach, niezbyt wysoki, dodawał lekkiego wiejskiego charakteru, tak jak i otoczenie: różowo-pudrowe wrzosy wokół domu, soczyście zielona trawa, drewniany płotek i tuż za nim strumyczek. No lepszego krajobrazu nie można sobie wyobrazić.
-Tu jest kuchnia,  – zaczął oprowadzać nas Jimmy, znaczy się mnie, bo reszta już to chyba widziała – tu łazienka, salon i pokój zabaw.
Otworzyłam usta z zaskoczenia. Drzwi willi po otwarciu ukazywały długi korytarz ze schodami na końcu. Po lewej stronie znajdowała się łazienka, do której nawet nie zdążyłam wejść, bo Jimmy prowadził dalej. Kawałek dalej, po tej samej stronie korytarza znajdowała się kuchnia. Wiem, że brzmi to trochę hmm… niesmacznie, ale spokojnie, drzwi tych dwóch pomieszczeń były od siebie dostatecznie oddalone. Na środku kuchni znajdował się duży marmurowy blat, a wokół na ścianach kuchenne wyposarzenie typu szafki, piekarnik, piec, zlew itd. Wszystkie meble były w ciemnym odcieniu brązu co świetnie kontrastowało z jasną podłogą i blatem oraz obiciami krzeseł w jadalni.
Na  przeciw kuchni znajdował się przeogromny salon, w którym nie dość, że stały drogie skórzane fotele i kanapa to jeszcze stół bilardowy.
-Za chwilę możemy zagrać – uśmiechnął się Jimmy widząc mój zachwyt.
-Szykuj się na przegraną – powiedziałam najpoważniej jak potrafiłam.
-Jeszcze zobaczymy. – odparł z równie poważną miną – Na górze są sypialnie i dwie łazienki, ale widzę, że bilard chyba bardziej cię interesuje.
-To zagrajmy raz i pokażesz mi resztę, okej? – zdjęłam ze stojaka jeden z kijów bilardowych. Jimmy odpowiedział uśmiechem i ułożył bile. Pierwsza rozbiłam ja, tym samym ułatwiając grę przeciwnikowi.
***
-Wygrałem – rzucił triumfalnie Jimmy.
-A nie, bo ja – pchnęłam ostatnią bilę do dołka i pokazałam mu język.
-No dobrze, a w ramach nagrody możesz wybrać sobie sypialnię, w której chcesz spać.  
-Serio? –odłożyłam kij. – To mi pokaż co mam do wyboru.
Zaprowadził mnie na górę. W sypialni najbliżej schodów siedział John Paul i coś pisał przy stoliku, więc od razu wykluczyłam ten pokój. W kolejnej siedział Bonzo, więc też nie będę mu zabierała miejsca do spania. W trzecim z kolei pokoju było dosyć ubogo jak na ten wielki dom. Łóżko, szafa i mały stoliczek z krzesełkiem.
-Tego pokoju nie polecam, bo deski z łóżka strasznie skrzypią. – rzucił szybko Jimmy. Kiwnęłam głową i otworzyłam kolejne drzwi. Jasnofioletowe ściany, duże okno z poduszkami na parapecie, łóżko wyglądające już na bardzo wygodne, biała szafa, komoda, stoliczek i krzesła. Tak, to było to.
-Kto to zajmuje? – spytałam.
-Aktualnie nikt, ale możesz ty.
-Cudownie, biorę ten – klasnęłam w dłonie. –A tam co jest? – kiwnęłam na drzwi na końcu korytarza.
-To łazienka jak widać przez otwarte drzwi. – wyjaśnił Jimmy.
-Ale ja mówię o tych drzwiach obok. Tych co wyglądają prawie jak ściana.
-Eee tamtych? Nie ważne – zmieszał się- Są zamknięte…
Kiwnęłam głową, ale ja tak łatwo nie odpuszczam. Chciałam się przekonać co tam jest. Musiałam. Jednak teraz rozpakowałam się w nowym pokoju. Tu było cudownie. 
    Wieczorem rozmawialiśmy całą grupką o tym jak to pierwszy raz nagrywali w studio. Właściciel studia bał się o swoje bębny gdy Bonzo zaczął grać. Co jak co, ale uderzenie w łapie to on ma. Podobno po tej sesji właściciel już więcej nie odebrał od nich telefonu. Dziwny facet.
-No  chłopaki, ja pójdę się położyć już. Oczy mi się same zamykają – podniosłam się z kanapy i poszłam do swojego pokoju gasząc światło. Nieeee, nie miałam zamiaru spać. Siedziałam pod drzwiami i czekałam, aż wszyscy się rozejdą do pokojów. Gdy tak się stało, wzięłam wsuwkę do włosów w rękę, na wypadek gdyby rzeczywiście było zamknięte, i ruszyłam w kierunku drzwi. Szarpnęłam klamkę i nic. Ukucnęłam przed klamką i zaczęłam grzebać w niej wsuwką. Zaraz jednak poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Od razu się cofnęłam, a po plecach przeszły mi ciarki.

(A no i przepraszam Roxy za brak niespodzianki, ale pozmieniały mi się plany co do rozdziału i w następnym już na pewno będzie. Tylko mi odpisz xD ♥ )